piątek, 5 września 2014

Rozdział drugi, ten o szpitalu i odnajdywaniu kolorów w szarości



Minął maj. Pokój Lany wreszcie był gotowy, a ona była naprawdę zachwycona. Wszystko wymyśliła sama. Wyglądał jak spełnienie jej marzeń, było tam wszystko o czym kiedykolwiek myślała, a nie mogła zrealizować. Przede wszystkim łóżko, ogromne, umieszczone pod sufitem. Pod nim znajdował się wbudowany w mebel regał wypełniony książkami. Przy łóżku miała małą, wmontowaną w ścianę lampkę.  Po drugiej stronie pokoju był telewizor a przed nim wygodna kanapa z okrągłymi podłokietnikami. Udało jej się kupić ogromną, narożną szafę z długimi lustrami na drzwiczkach. Znajdowały się tam także trzy półki sięgające sufitu i małe biureczko. Ojciec nie pytając jej o zdanie sprawił jej komputer, który teraz stał tam i wprawiał ją w zakłopotanie. Wszystko to kosztowało majątek.
Cały pokój pomalowany był na fioletowo, a kolor ten ożywiały pomarańczowe, pionowe pasy ciągnące się od podłogi po sufit. Idealnie komponowały się z białymi meblami. Było przytulnie. I co najważniejsze inaczej. Właściwie to był priorytet. Zmienić wszystko. Nic nie mogło przypominać jej dotychczasowego domu.
                Oprócz wystroju, cieszył ją też balkon. Wprawdzie był niewielki, ale mogła tam swobodnie się rozsiadać i zająć się chociażby czytaniem. Miała wreszcie swój własny kąt. Do tego warunki były tu znacznie lepsze niż w domu. Miała nawet własną łazienkę zaraz obok pokoju. Jim zatroszczył się o wszystko. Nie tylko o remont, próbował też załatwić jej szkołę, jednak było już za późno. Zawaliła trzeci rok liceum, matura przeszła jej koło nosa. Wiedziała, że będzie musiała powtórzyć rok od września, jednak miała do tego jeszcze całe trzy miesiące i nie zamierzała się tym martwić.
                Teraz chciała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Jim wrócił do pracy a ona po kilku dniach wylegiwania się przed telewizorem i zwiedzania okolicy chciała się czymś zająć. Myślała o pracy, jednak Jim szybko wybił jej to z głowy. Szybko wpadła na inny pomysł. Wolontariat w szpitalu, w którym pracował ojciec. Wcześniej nie była tak skora do pomocy, jednak czuła, że siedzenie i rozmyślanie zdecydowanie nie przyniesie jej nic dobrego. Jim w końcu zgodził się i oznajmił, że mogłaby pomagać dzieciom na świetlicy. Często organizowali tam zajęcia i zabawy, więc każda pomoc była mile widziana.  Lana obawiała się czy poradzi sobie z dziećmi… Nigdy się nimi nie zajmowała, a właściwie unikała. Bała się, że nie będzie miała dobrego podejścia. Nigdy nie miała się za odpowiedzialną. Była raczej uosobieniem chaosu… Żyła w nieładzie, była kompletnie niepoukładana, nie potrafiła planować. Żyła z dnia na dzień. Postanowiła jednak spróbować, czując, że oszaleje jeśli jeszcze jeden dzień spędzi w pustym domu. W końcu, jeśli jej się nie spodoba, zawsze może zrezygnować.


- Poczyta mi pani? – zapytała mała, ruda dziewczynka, trzymając w dłoniach książkę. Patrzyła na Lanę błagalnym wzrokiem. Ta chwilę temu weszła na świetlicę, po tym jak przez dwie godziny pomagała pielęgniarkom w podawaniu śniadania.
- No jasne, siadaj – Lana uśmiechnęła się, nieco onieśmielona. Nie wiedziała jak powinna zachowywać się w stosunku do dzieci. Bała się, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego – Co tam masz?
- „Tajemniczy ogród” – powiedziała mała dziewczynka siadając obok Lany na kanapie. Podała jej książkę. Rude włosy miała niedbale związane w kucyk, miała na sobie różową piżamę i wielkie puchate kapcie. Lana pochwaliła je, na co mała z dumą oznajmiła, że to prezent od jej taty.
                
         Lana była okropnie zestresowana i na próżno powtarzała sobie, że to tylko małe dzieci. Jednak ta mała dziewczynka była niesamowicie sympatyczna. Jej otwartość i szczerość onieśmielały.
Na czytaniu spędziły całe przedpołudnie. Dołączyło też dwoje innych dzieci, dziewczynka i chłopczyk. Skończyli dopiero, kiedy weszła pielęgniarka, by zabrać rudą słuchaczkę na badania.
- Ale przyjdzie pani jeszcze? – zapytała z nadzieją mała, zawiedziona, że musiała już iść. 
         Lana po raz pierwszy w życiu poczuła się tak bardzo potrzebna. W jednej chwili pożałowała, że nie miała rodzeństwa. Domyślała się, że wychowywanie dziecka nie należy do łatwych zadań, jednak opieka nad takim słodkim szkrabem sprawiała, że Lana poczuła się lepiej. Tak jakby nie była tylko samotną, zagubioną dziewczyną. Ktoś wreszcie na niej polegał.
- Mów mi Lana. Jasne, przyjdę do Ciebie jutro rano, obiecuję.
- Ja też mam na imię Lana! – rozpromieniła się dziewczynka. Wyglądała jakby dostąpiła najwyższego zaszczytu. Z radości aż uściskała „dużą” Lanę i posłusznie poszła z pielęgniarką.
                Kolejne dni wyglądały podobnie. Lana przychodziła codziennie, pomagała przy dzieciach, a potem czytała im lub pomagała w zabawach. Każdy dzień zaczynała od wizyty u swojej rudej imienniczki. Tak naprawdę tylko dla niej przychodziła. Spotkania z tą małą sprawiały, że nabierała chęci do życia. Mimo ciągłych badań, leków i zamknięcia w szpitalu była ciągle wesoła, z wszystkiego potrafiła się śmiać. Bez przerwy opowiadała historie ze szkoły, potrafiła godzinami opisywać swoje koleżanki za którymi bardzo tęskniła.
Czas w szpitalu mijał bardzo szybko. Nim się spostrzegła, minął czerwiec. Wszyscy przywykli już do obecności Lany. Czuła się naprawdę lubiana zarówno przez dzieci, jak i personel. Cóż, podejrzewała, że wiedzieli kogo córką była, więc nawet jeżeli by jej nie lubili, nie okazywaliby tego. Wolała jednak wierzyć, że sympatia nie była udawana. Uwielbiała towarzystwo dzieci. Z nimi było zupełnie inaczej… Zawsze mówiły co myślały, czuła jakby wśród nich miała najlepszych przyjaciół. Bez żadnych gierek i kłamstw.
- Wiesz, przypominasz mi pana Jamiego – powiedziała mała Lana, kiedy pewnego razu siedziały na szpitalnym łóżku dziewczynki.
- Kogo?
- Też zawsze jest dla mnie miły. Raz nawet namówiłam go, żeby mi poczytał – odpowiedziała z uśmiechem  sięgając po zielona kredkę. Jej łóżko całe zawalone było kartkami i przyborami – Ale nie jest w tym tak dobry jak Ty… Macie podobne włosy, on zawsze ma kucyk, tak jak ty teraz. Tylko że jego włosy są jaśniejsze, prawie białe! To dziwne… Mama powiedziała, że jest albinosem. Ale wątpię, to musi być jakiś daleki kraj, a on mówi normalnie.
Lana przez kolejne pięć minut tłumaczyła małej, co oznacza bycie albinosem. Później zaciekawiona zapytała kim właściwie jest ten Jamie.
- Jest artystą! Przychodzi czasem i uczy nas malować. A czasem maluje nam portrety. Ostatnio opowiadałam mu o tobie, może zgodzi się namalować też ciebie.
Lana zaśmiała się rozbawiona. Wolała nie pytać co dokładnie naopowiadała temu gościowi. W głowie pojawiło jej się nieco przerysowane wyobrażenie o mężczyźnie o białych włosach, w białym garniturze, o przerażających, zupełnie białych oczach.
                Przez kilka kolejnych tygodni ruda dziewczynka często wspominała o tym mężczyźnie, jednak Lana ani razu go nie widziała. Dopiero w jeden z pierwszych dni sierpnia, kiedy przyszła do szpitala nieco później niż zwykle, zauważyła, że na świetlicy panował większy hałas niż zwykle. Powoli podeszła do drzwi, ciekawa co tam się dzieje. Jakie było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła dzieci zgromadzone wokół zwykłego chłopaka w mniej więcej jej wieku. Rzeczywiście miał bardzo jasne włosy bezładnie związane z tył głowy. Miał na sobie luźne dżinsy i białą koszulkę, miejscami poplamioną farbami.
- Świetnie, Lana. Ale jeśli chcesz narysować jasne włosy, musisz wziąć żółtą kredkę, nie pomarańczową…  - powiedział pochylając się nad stolikiem, przy którym siedziała rudowłosa dziewczynka. Kilka krótszych, jasnych kosmyków opadło mu na twarz, kiedy się wyprostował. Miał naprawdę charakterystyczny wygląd. Nie sądziła by był albinosem, po prosu miał nieco jaśniejsze włosy. Ona również była blondynką, ale jej włosy miały kilka różnych odcieni. Jaśniejsze i ciemniejsze pasma. On natomiast miał na głowie jednolitą, jasną fryzurę. Kto wie, może się farbował?
Wyrwała się z zamyślenia. Nie mogła przecież tak stać i gapić się na niego. Zauważył ją dokładnie w chwili, kiedy ta już się odwróciła i ruszyła korytarzem. Musiała poczekać, aż skończą, a w tym celu wyszła na balkon w sali małej Lany. Usiadła na płytkach, nogi wyciągnęła i wygodnie oparła. Stopy mieściły się idealnie między szczeblami barierki. Wyciągnęła paczkę papierosów i odpaliła jednego. Wiedziała, że to głupie, jednak od czasu tego pierwszego papierosa jeszcze w domu, zdarzało jej się palić. Właściwie był to chyba kolejny sposób na porzucenie dawnego życia. Kiedyś brzydziła się tym i za żadne skarby nie wzięłaby papierosa do ust. Siedziała tak dłuższą chwilę. Ciekawa, jak długo jeszcze będzie musiała czekać zaciągnęła się dymem.
- Aaaah tak, więc tak wygląda anioł stróż, kiedy nikt nie patrzy – usłyszała głos nad sobą. Nim zdążyła podnieść wzrok, jasnowłosy chłopak usiadł obok niej – cholera tyle się nasłuchałem, jaka jesteś wspaniała, że spodziewałem się dziewczyny w białej sukience z aureolą na głowie.
                Pachniał wodą kolońską i farbami. Rozsiadł się wygodnie wyciągając nogi podobnie jak dziewczyna. Jego stopy nie mieściły się między prętami  barierki. Lana uśmiechnęła się pod nosem widząc, że miał takie same trampki jak ona – niebieskie.
Obok siebie położył sporą torbę i zwinięte w rulon kartki papieru. Z bocznej kieszeni torby wyciągnął paczkę papierosów identyczną jak ta Lany. Lighty – oboje łudzili się że w ten sposób można ograniczyć szkodliwość. Odpalił jednego, zaciągnął się, a kiedy powoli wypuścił dym, znowu się odezwał:
- Zniszczyłaś moje całe wyobrażenie o szpitalnej kobiecie-legendzie – roześmiał się i wskazał na jej wytarte, podziurawione dżinsy i trampki.
- Co? – parsknęła śmiechem nieco oszołomiona. Zdała sobie sprawę z tego, że od dwóch miesięcy po raz pierwszy rozmawia z rówieśnikiem. I nie była już córką pijaczki. Miała czystą kartę, mogła od nowa kreować siebie i nikt nie mógł osądzać jej przez pryzmat pijanej, zaćpanej matki. Cudowne uczucie – To Ty miałeś wkroczyć w białym garniturze, z idealnie białymi, rozpuszczonymi włosami  i olśnić mnie nieskazitelną bielą zębów. I miałeś być po czterdziestce.
Chłopak roześmiał się głośno. Miał przyjemny, niski, melodyjny głos. Przez chwilę palili w ciszy, do momentu, kiedy chłopak zapytał:
- Jesteś tu za karę czy z własnej woli? Teraz tworzę sobie wizję buntowniczki, okradającej bogatych i dającej biednym. Tylko nie wiem czy bardziej pasowałby do Ciebie łuk, czy miecz… A może…
                W tym momencie usłyszeli wołanie tej mniejszej Lany. Wróciła do sali i domagała się ich powrotu.
- Nie będę niszczyła ci takiej wizji – zaśmiała się kompletnie rozbawiona Lana wstając – tylko nie zapomnij o koniu. Koniecznie muszę mieć białego rumaka.  
Ominęła go, by wejść do sali.
- Już wiem… wiedźma, zdecydowanie – usłyszała jeszcze jego słowa. Podeszła do małej i usiadła na jej łóżku. Jamie wyszedł zaraz za nią, pomachał im obu na pożegnanie i wyszedł.
                Tydzień później o tej porze, mała Lana stała już ubrana i spakowana, gotowa do opuszczenia szpitala. Obok stała jej mama. Chwilę wcześniej serdecznie uściskała dużą Lanę, dziękując jej za pomoc. Obie Lany pożegnały się już, większa dała rudej swój numer telefonu, mając nadzieję, że zadzwoni… Ta obiecała że opowie jej o pierwszym dniu szkoły, na który tak bardzo czekała.
                Lana stała i patrzyła jak mała ostatni raz jej macha i wychodzi, prowadzona przez mamę, która była tak samo ruda jak jej córka. Powinna się cieszyć, mała wreszcie opuszczała szpital. Mogła znów cieszyć się dzieciństwem… Więc dlaczego było tak smutno? Lana poczuła jakąś pustkę. Ostatnie dwa miesiące spędziła z tą małą dziewczynką. Ona potrafiła wnieść tak dużo radości, cieszyć się z każdej nawet najdrobniejszej rzeczy. Kto teraz będzie nadawał wszystkiemu ciepłych barw? Sama ciągle widziała same szarości…
                Podskoczyła, kiedy ktoś niespodziewanie położył dłoń na jej ramieniu.
- Tak szybko odchodzą, co? – usłyszała głos Jamiego. Jak to się działo, że zwykle wyrastał jak spod ziemi? Po tych słowach posłał jej szeroki uśmiech i ruszył w ślad za małą Laną, do wyjścia.

1 komentarz: