Stała tam jeszcze przez chwilę wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu widziała Markusa. Jedno było pewne - nie chciała go więcej oglądać,
chociaż było to nieuniknione. Nie mogła zrezygnować z francuskiego w szkole.
Jamie sprawiał wrażenie jakby gotowy był ją pocieszać, zaproponował nawet
wizytę w cukierni. Ale nie, nie była załamana. Ich związek od początku był
czysto fizyczny, w ogóle się do Markusa nie przywiązała… Tylko nie mogła
zrozumieć, jakim cudem pozwoliła zrobić z siebie kochankę niewiernego męża?
Musiała się upewnić, czy tak rzeczywiście było.
- Mała, w porządku? Powiedz coś,
bo sam nie wiem jak zareagować – powiedział w końcu Jamie – powiedz, że masz to
gdzieś, albo się rozpłacz, cokolwiek.
Rzeczywiście, beznamiętnie szła
obok niego, głaszcząc kotka.
- Daj spokój, nic mi nie jest –
stwierdziła w końcu – wyjaśnij mi tylko jak to się stało, że wdałam się w
romans z takim facetem?
Nagle poczuła potrzebę wzięcia
długiej kąpieli. Czuła się brudna. To co było do tej pory, zupełnie się
zmieniło w jej oczach. Dlaczego nie mieszkał z tą dziewczyną? Faceci… Wszyscy
są tacy sami.
- To nie twoja wina, że to taki
dupek. Bez przesady… Nie mogłaś wiedzieć, że ma rodzinę. Przysięgam, następnym
razem dokładnie sprawdzę każdego faceta, z którym się umówisz.
- Jestem wściekła. Chodźmy po to
ciastko – stwierdziła w końcu, a kiedy Jamnie się roześmiał, zawtórowała mu.
Niby nic takiego nie zrobił, ale jak zawsze poprawił jej humor. Gdyby nie to,
że tam był, pewnie długo by się wściekała, nie mogąc uwierzyć w to co się
stało. Powinien być psychologiem, nie artystą.
Spędzili razem cały wieczór,
zajadając się ciastkami, bawiąc się z Vincentem i czytając miłosne poradniki od Emi. Jamie
szczególnie zaczytał się w jednej i kiedy już się umył, namiętnie czytał ją
dalej. Lana weszła pod prysznic i zaczęła rozmyślać o Markusie. Złość jej
przeszła, jednak wciąż była w szoku. Wiedziała, że nie mogło to długo trwać… Ale
nie mogła uwierzyć, że pozwoliła zrobić z siebie dziewczynę do towarzystwa. Co
to był za człowiek?
Owinęła się ręcznikiem i
spojrzała na telefon. Leżał na stercie ubrań, które ściągnęła kilka minut
wcześniej. W jednej chwili złapała go i wybrała numer Markusa. Może nie powinno
się załatwiać takich spraw przez telefon, ale czy powinno się zdradzać żonę z
uczennicą?
- Cześć śliczna – usłyszała jego
głos w słuchawce i aż się w niej zagotowało.
- Masz żonę? – wypaliła pierwsze,
co przyszło jej do głowy.
- Co? Skąd wiesz? Nie, to na razie narzeczona... – zdziwił się,
jednak wcale się nie speszył… jakby to było coś zupełnie naturalnego.
- I jest w ciąży?
- Tak… Ale jakie to ma znaczenie?
Przecież nie chcesz zakładać ze mną rodziny, co kotku?
- Dupek.
Tylko to powiedziała, zanim się
rozłączyła. Była przygotowana na to, że zacznie się wykręcać, przepraszać, albo
cokolwiek… A on po prostu uważał, że to nic złego. Nie tego oczekiwała.
Szybko ubrała piżamę i gwałtownie
wyszła z łazienki. Jamie spoglądał na nią z kanapy. Na pewno słyszał.
-
Powiedział, że to nic takiego. Faceci zdradzają, kombinują na prawo i lewo, ale
który się do tego przyznaje i mówi, że to nic takiego? Jestem kompletną
idiotką.
-
Przestań, trafiłaś na kretyna i tyle. Teraz to już nie twoja sprawa, chce
zdradzać, niech zdradza. A jeśli będzie robił problemy w szkole, zagrozisz, że
powiesz tej jego żonie.
- Dla
ciebie wszystko jest łatwe. Jesteś zupełnie jak Emi! – westchnęła opadając na
kanapę, ale kiedy zobaczyła minę przyjaciela, uśmiechnęła się – dobra dobra,
cofam to.
Jamie
przyciągnął ją do siebie, tak że mokrą głowę oparła na jego ramieniu. Odpaliła
papierosy i podał jej jednego.
-
Koniec, przestań o tym myśleć, za dużo się przejmujesz. Nigdy więcej się z nim
nie spotkasz, pomijając lekcje, nie dzwoń, nie pisz do niego. Inaczej ci się ode
mnie dostanie, jasne?
Zanim
zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, do pokoju wparował Jim. Nawet nie pukał. Był to
pierwszy raz, kiedy wszedł, gdy miała gościa. Popatrzył na nich uważnie, jednak
nie mógł się do niczego przyczepić. Chociaż, pewnie nie był zachwycony faktem,
że u jego córki spał chłopak w samych bokserkach.
- Żenię
się – oznajmił z uśmiechem.
- Co? –
Lana wyprostowała się z wrażenia – oświadczyłeś się?
Wprawdzie
mówił jej o tym, że zamierza, ale to było rano. Nie sądziła, że przejdzie do działania
tak szybko. Jeszcze nie do końca oswoiła się z samą myślą o nowej żonie taty…
- Tak…
Zorganizuję mały ślub jak najszybciej, jak się uda. Ale… Na pewno nie
masz nic przeciwko? – zapytał, już zupełnie nie przejmując się obecnością
Jamiego. Pewnie i tak domyślał się, że chłopak jest ze wszystkim na bieżąco.
- Daj
spokój, to twoje życie, nie musisz mnie pytać o zdanie – zaśmiała się, choć tak
naprawdę bardzo cieszyło ją to, jak się z nią liczył – Kim to fajna dziewczyna,
na pewno się dogadamy.
Kolejne
dni mijały szybko, choć monotonnie. Jedyne co się zmieniło, to fakt, że
sobotnie wieczory Lana miała dla siebie. Jamie wyprowadził się po kilku dniach,
kiedy razem z Tedem znaleźli nowe mieszkanie. Dwa małe pokoje. Zamierzali je
odmalować i urządzić, jako że jedyne co w nich było to łóżka. To zajmowało im
sporo czasu, zresztą Lana też się do tego włączyła.
Emi
zaczęła regularnie spotykać się z Mickiem. Twierdziła, że to najcudowniejszy
facet na świecie, to jednak nikogo nie powinno dziwić. Simon też był ósmym
cudem świata… Najważniejsze jednak, że tym razem zabrała się do tego z głową.
Umawiali się na mieście, chodzili do kina i jak twierdziła Emi, nie doszło do
niczego poza całowaniem.
Zbliżały
się święta, a jednocześnie ślub Jima. Jakimś cudem udało mu się zaklepać termin
w pierwszą sobotę po świętach. Kim miała wprowadzić się po ślubie, ale święta spędzali razem. Okazało się, że miała syna, który mieszkał już na
swoim, ale miał pojawić się któregoś świątecznego dnia. Zresztą, razem z nim mieli być świadkami na ślubie. Niewiele o tym chłopaku mówili, Lana nic wcześniej o nim nie słyszała. Właściwie nie miało to
dużego znaczenia, w końcu nie wprowadzał się do nich. Jeszcze tego by
brakowało. Lana cieszyła się na te zmiany. Od dawna uważała, że Jim powinien
kogoś sobie znaleźć. Dawno wyrosła z marzeń o zejściu się rodziców. A o mamie,
no cóż, od dawna nie słyszała. Zastanawiała się, czy nie powinna zadzwonić,
albo ją odwiedzić, ciągle jednak nie czuła się na to gotowa. Martwiła się
trochę, czy dogadają się z Kim mieszkając pod jednym dachem. Polubiła ją,
jednak znała ją tylko z kilku kolacji w domu, które zresztą sama gotowała.
Wreszcie trafił się ktoś kto potrafił gotować. Lana była optymistycznie
nastawiona do nowej sytuacji, zresztą, nie była już dzieckiem i tak naprawdę
nie wiedziała jak długo będzie mieszkała z ojcem. Na razie nie miała planów,
nie wiedziała czy zacznie studia, czy znajdzie jakąś pracę.
Sprawa
z Markusem ucichła. Lana uspokoiła się, pogodziła się z tym co się stało i
starała się nie myśleć o całym tym nieudanym związku. Najgorsze były lekcje z
nim, zerkał na nią w taki sam sposób jak dawniej, jakby nic się nie zmieniło.
Miała wrażenie, że ciągle miał nadzieję na ciąg dalszy. Ale ona nie dawała mu
szansy nawet na rozmowę. Wychodziła z klasy pierwsza, telefonów najpierw nie
odbierała, później po prostu zablokowała jego numer. Nagle przestał być
przystojnym, gorącym facetem. Teraz w jej oczach był tylko żałosnym erotomanem.
W końcu
nadeszły święta. Lana cieszyła się na te dni jak mała dziewczynka. Szczególnie,
że zapowiadały się w liczniejszym gronie. Była pewna, że wpadnie też Jamie, a
nie wykluczała także tajemniczego syna Kim. To były tylko przypuszczenia, ale
nie wiedziała czy powinna cieszyć się na tą wizytę.
W
świąteczny poranek obudziła się wcześnie i pierwsze co zrobiła, to wysłanie
smsów o treści „Wesołych Świąt!!!!” kolejno do Jamiego, Emi i Teda. Później zbiegła na dół i powiedziała
to samo do Jima, który siedział w kuchni nad kubkiem kawy.
- To dla Ciebie – powiedział wskazując na małą paczkę leżącą
obok niego – nie zdążyłem zapakować. Od kiedy tak wcześnie wstajesz?
Od razu
podbiegła i rozpakowała prezent. Nie wiedziała skąd brał się w niej taki
entuzjazm, jednak była autentycznie szczęśliwa.
- Sam tego nie wybierałeś –
stwierdziła widząc cały zestaw biżuterii. Nie były to jednak jakieś zwykłe
pierścionki i kolczyki… Dwie szerokie, skórzane bransoletki, czarne kolczyki i
zegarek z długim paskiem z ćwiekami. W życiu sam by na to nie wpadł, sama
właśnie takie rzeczy by wybrała. Idealnie pasowały do jej gustu.
- To już moja tajemnica – zaśmiał
się tylko, wiedząc, że nie było sensu zaprzeczać.
Długo siedzieli razem, pijąc
kawę. W południe pojawiła się Kim, serdecznie się z nimi witając. Ona zawsze
tryskała humorem. I zawsze była dla Lany bardzo miła. A ona miała nadzieję, że
naprawdę ją polubiła, jak twierdziła. Nie zazdrościła Jamiemu, który wolał się
wynieść niż mieszkać z narzeczoną taty. On z kolei pojawił się dokładnie w
chwili, kiedy Lana wyszła z kuchni. Wciąż miała na sobie piżamę i uznała, że
czas najwyższy się ubrać.
- Zabieram cię na świąteczny
obiad – oznajmił uśmiechnięty. Sam nie wiedział, jak spędzi święta. Jego
relacje z ojcem nie były najlepsze, nie zaprosił go i Jamie nie wiedział czy po
prostu nie jest mile widziany, czy może jego tata uznał, że wizyta syna to
oczywistość. Jakby nie było, dobrze wiedział, że nie będzie sam. Lana już dawno
zapewniała go, że jest u niej mile widziany.
- A mogę się chociaż ubrać? –
zaśmiała się blondynka, kiwając do niego palcem w geście zaproszenia. Razem
udali się do jej pokoju, gdzie szybko się ubrała i uczesała.
Było dopiero południe, ale
zapowiadało się na najlepsze święta w jej życiu. Nie twierdziła, że z mamą było
źle… Było po prostu nudno. Święta nigdy nie były czymś niezwykłym.
Jamie zaprowadził ją do małej,
ale przytulnej restauracji, gdzie zamówili naleśniki z bitą śmietaną i owocami.
- Ted pojechał do domu? –
zapytała Lana. Jego dom rodzinny był oddalony o jakieś 30km od miasta.
- Taaa… Wróci dopiero na
sylwestra. Idziemy na imprezę ze znajomymi z roku. Zabierzesz się?
- Chyba nie. Nigdy nie było we
mnie ducha imprezowicza… Za to Emi wymyśliła sobie z Mickiem jakąś wielką
imprezę. Nie wiem dokładnie o co chodzi.
- Ciągle szaleńczo zakochana? –
Jamie wiedział praktycznie wszystko o związku Emilki. I wcale nie dlatego, że
Lana mu opowiadała, chociaż to także. Różowowłosa ostatnio mówiła głównie o
tym, nawet kiedy spotykali się wszyscy razem. Najgorzej znosił to Ted. To, że
podobała mu się Emi wiedzieli wszyscy, oprócz samej zainteresowanej. Biegał wkoło
niej za każdym razem, a kiedy jej nie było, zawsze pytał co się z nią dzieje.
Lana nie mogła pojąć, jak przyjaciółka mogła być tak ślepa. Ona, taka
specjalistka od związków i facetów.
- Daj spokój, nie wiem czy to jej
kiedykolwiek przejdzie – zaśmiała się. Ostatnio gdy widziała się z Emi, ta
opowiedziała jej ze szczegółami jak będzie przebiegał, według niej, ich
związek. Chodzili ze sobą prawie miesiąc i jak do tej pory nie dała się
zaprosić do niego po skończonej randce, odmawiała też kiedy pytał czy może
wejść do niej. Uznawała to za największy powód do dumy, a Lana udawała że jest
pod wrażeniem, chociaż wcale nie uważała, że miesiąc związku bez seksu było
jakimś wielkim dokonaniem. Sama przysięgła sobie, że już nigdy nie da się tak
omotać facetowi, jak Markusowi. Minęło trochę czasu, jednak ona ciągle
zastanawiała się nad tym, czy kiedykolwiek jeszcze będzie spotykała się z
kimkolwiek. Wcale jej się do tego nie spieszyło.
- Ciekawy jestem, kiedy Ty
zaczniesz mi opowiadać z takim zapałem o jakimś facecie – stwierdził Jamie,
jakby czytał jej w myślach. Sam jak do tej pory podchodził do związków z
dystansem. Co prawda udało mu się jakoś wytłumaczyć dziewczynie, dlaczego Lana
odebrała jego telefon w środku nocy, ale znacznie ograniczył częstość randek z
nią. Twierdził, że go męczyła.
- Nie wierzę w związki –
powiedziała, przypominając mu swoje poglądy na temat miłości. Niezmiennie
twierdziła, że takie rzeczy miały miejsce tylko w filmach.
- W końcu zmienisz zdanie –
stwierdził tylko śmiejąc się. On naprawdę wierzył w to, że będzie miał kiedyś
szczęśliwą rodzinę. Raz powiedział jej nawet, że zamierza mieć gromadę dzieci,
które tak jak on będą artystami.
- Zostanę starą panną, będę
mieszkać w małym, zagraconym mieszkanku z dziewięcioma kotami. A kiedy umrę,
zjedzą moje zwłoki zanim ktokolwiek je znajdzie.
- Nie ma mowy, będziesz mieszkała
ze mną – zaśmiał się rozbawiony.
- Nie wiem jak się wytłumaczyłeś
przed Kathy, ale z żoną to na pewno nie przejdzie.
- Coś wymyślę. A jak
przygotowania do ślubu Jima?
- To będzie małe przyjęcie, w
końcu to tylko cywilny. Ale i tak muszę kupić sukienkę – westchnęła. Odwlekała
to, nigdy nie lubiła zakupów, w szczególności jeśli chodziło to elegancki strój.
- A ja krawat, który będzie do
niej pasował – zaśmiał się. Już dawno ustalili, że pójdą razem. Najpierw na
ślub Jima, a trzy tygodnie później ojca Jamiego.
Żałowała, że Jim nie będzie miał
prawdziwego ślubu i wesela. Bez białej sukni, kwiatów i tego całego szaleństwa.
Czasem zastanawiała się, jak wyglądał ślub jego i mamy. Z pewnością wtedy się
cieszyli… I co z tego wynikło?
Zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, całkiem ładna brunetka podała im naleśniki. Jamie uśmiechnął się do
niej, a nawet puścił oczko dziękując. Lana nie mogąc się powstrzymać, parsknęła
śmiechem, jak tylko tamta odeszła.
Kończyli już jeść, kiedy
zadzwonił telefon Jamiego. Ojciec dzwonił, by upewnić się, czy przyjdzie na
kolację. Lana patrzyła na przyjaciela z uśmiechem, kiedy rozmawiał. Udawał, że
jest mu to obojętne, ale dobrze wiedziała, że cieszył się z tego telefonu. Jego
ojciec może nie był idealny i Jamie pewnie nigdy nie zaakceptuje jego nowego
związku, ale to wciąż był jego tatą i tęsknił za nim. Nawet za jego
marudzeniem, że postanowił być artystą, a nie lekarzem.
Godzinę później wróciła do domu.
Kim krzątała się w kuchni, wyciągając z szafek rzeczy, o których istnieniu Lana
nawet nie miała pojęcia. Przygotowywała kolację i dekorowała ciasto, które
upiekła dzień wcześniej. Lana włączyła się w przygotowania, pomagając w
prostszych rzeczach. Wolała nie ryzykować zniszczeniem kolacji. Jim musiał
niestety być w pracy, ale miał pojawić się popołudniu.
- Roy będzie na kolacji –
powiedziała Kim, a Lana domyśliła się, że chodziło jej o syna – mam nadzieję,
że się dogadacie… Nie zrażaj się do niego, jest trochę trudny.
Spojrzała na Lanę nieśmiało.
Ciągle czuła się nieswojo w nowej roli. Jakby nie było, miała stać się macochą
dziewczyny.
- Tak naprawdę to dobry chłopak,
po prostu jest strasznie zamknięty w sobie – dodała po chwili, wyraźnie tym
zmartwiona.
- W porządku, na pewno nie będzie
tak źle – powiedziała Lana uśmiechając się pokrzepiająco. Nie musieli się
przecież przyjaźnić. Tak naprawdę wystarczyłoby, gdyby po prostu się
tolerowali.
Popołudniu razem przygotowały
stół i zastawę. Tak oficjalnie nie było w tym domu chyba nigdy, nawet podczas
pamiętnej kolacji z lekarzami, na której zresztą Lana poznała Jamiego. Jim
pojawił się tak jak obiecywał i od razu poszedł się przygotować. Lana w tym
czasie wygrzebała z szafy najbardziej elegancką tunikę jaką miała, a do niej
ciemne legginsy. To jedyny elegancki strój, który akceptowała. A w końcu lepsze
to niż sukienka.
„Wieczorem idę do Micka. To jest
ta noc, bo kiedy jak nie w święta?” – takiego smsa dostała Lana od Emi, zanim
jeszcze zeszła na dół. Zaśmiała się na głos, nie mogąc się powstrzymać.
Ostatnio kiedy się widziały, twierdziła, że najlepszy czas to sylwester. Bo jak
twierdziła – jaki sylwester, taki cały rok.
Lana sama nie wiedziała jak to
skomentować. Nie zamierzała jej pouczać, sama wiedziała najlepiej czego
chciała, poza tym, cokolwiek by nie powiedziała, Emi i tak zrobiłaby tak jak
sama uważała.
Pogłaskała Vincenta, który spał
na kanapie i zeszła na dół, ciekawa czy był już syn Kim. Zastanawiała się, czy
rzeczywiście był taki „trudny” jak twierdziła jego mama. Był. Siedział przy
stole z rękoma splecionymi na piersiach. Miał na sobie skórzaną, czarną kurtkę,
które najwyraźniej nie miał zamiaru ściągać. Był wysoki, co stwierdziła bo jego
szczupłej, długiej sylwetce. Wyciągnięte nogi sięgały daleko pod stół. Na
stopach miał ciężkie glany. A ona założyła baleriny. Poczuła się nagle jak
udekorowana bombka. Nawet nie spojrzał, kiedy weszła. Kim rozłożyła już
jedzenie i zasiadła obok syna. Mówiła coś do niego, jednak on odpowiadał tylko
półsłówkami.
Miał jasne, lekko falowane włosy
prawie do ramion, zaczesane do tył i ciemne oczy. Wyraźnie zarysowane kości
policzkowe i szczęka, sprawiały, że wyglądał groźnie. Nawet bez uprzedzeń jego
matki, Lana domyśliłaby się, że do przyjemnych facetów nie należał.
- To jest Lana, córka Jima.
Opowiadałam ci – powiedziała z uśmiechem Kim. Roy dopiero teraz skierował
ciemne tęczówki w stronę dziewczyny. Uniósł lekko brwi, ostentacyjnie wodząc
wzrokiem po jej ubraniu. Była zaskoczona jego zimnym spojrzeniem. Nawet nie
raczył się odezwać.
- Hej – przywitała się krótko,
siadając naprzeciwko. Nie miała zamiaru na siłę zaczynać rozmowy. No tak… nie
mogło być przecież wszystko perfekcyjnie. Polubiła Kim, cieszyła się ze ślubu
Jima, a także z mającego się pojawić maleństwa. Wszyscy się ze sobą świetnie
dogadywali. Ale oczywiście musiał się pojawić ten chłopak, z którym żadną siłą
nie będzie mogła się dogadać.
Na szczęście swoim zachowaniem
nie zrujnował całego wieczoru. Kim razem z Jimem i Laną śmiali się podczas
kolacji, rozmawiali ze sobą jak zawsze. Tylko od czasu do czasu włączał się
Roy. I to wyłącznie wtedy, kiedy ktoś bezpośrednio o coś go pytał. Poproszony
przez Kim, w kilku słowach wyjaśnił że mieszka sam i pracuje w warsztacie. Lana
sama zdążyła zaobserwować tylko kilka szczegółów, takich jak dokładnie siedem
kolczyków w jego lewym uchu. Były to małe, srebrne kółka, które okalały prawie
całe ucho.
Po skończonej kolacji, od razu
się pożegnał i wyszedł, co wcale nie zdziwiło Lany. Przez cały czas sprawiał
wrażenie jakby tylko na to czekał.
-
Przepraszam, czasem jest okropny – westchnęła zakłopotana Kim – od dawna był
samodzielny, szybko poszedł na swoje i teraz jeszcze gorzej się z nim dogaduję.
Czasem się zastanawiam co on ma w głowie. Te kolczyki, tatuaże…
Po tych
słowach Lana instynktownie dotknęła swojego lewego ucha. Przejechała palcem po
siedmiu małych kulkach, które nosiła od kilku lat. Chyba Kim nie była tak
wyrozumiała jak Jim. I chyba nie należało specjalnie obnosić się z własnym
tatuażem.
- Nie
przejmuj się – pocieszał ją Jim. Ale największym zaskoczeniem była odpowiedź
Kim, gdy zapytał ją czy Roy wpadnie też kolejnego dnia.
- Nie,
jedzie odwiedzić ojca w więzieniu – Jim najwyraźniej o tym wiedział, miał
niewzruszoną minę. Jednak Lana omal nie udławiła się sokiem. Mimo ogromnej
ciekawości, nie zapytała dlaczego siedział. Po prostu nie wypadało… Ale
obiecała sobie, że wypyta o to Jima, kiedy tylko nadarzy się okazja.
Rano obudził ją Vincent. Przez
ostatnie dwa tygodnie zdążył już się do niej przyzwyczaić. Budził ją
miauczeniem, codziennie. Drugi dzień świąt nie był już tak oficjalny. Zjadła
śniadanie z ojcem i jego narzeczoną. Później pojechali gdzieś na obiad, a ona
została sama. Oczywiście, chcieli ją
zabrać, jednak uznała, że powinna zostawić ich we dwoje. I nie żałowała, bo
pojawił się Jamie. Wizyta u ojca się udała. Jak twierdził, nawet ta jego
dziewczyna starała się być miła. Naprawdę cieszył się, że tata wciąż chciał
utrzymywać z nim kontakty. Bał się, że wykreślił go już jako swojego syna. A
Lana nie mogła przestać myśleć o tym co powiedziała Kim. Roy odwiedzał ojca w
więzieniu… Nie wiedziała co takiego zrobił, ale imponowało jej to co robił
chłopak. I znów czuła poczucie winy w związku z mamą. To ona ją przekreśliła i
sama była sobie winna, że spędzała święta sama, zamknięta w ośrodku. Ale z
drugiej strony, ciągle była jej matką… Ale za bardzo się bała by ją odwiedzić.
Po ostatnim spotkaniu nie była pewna, czy matka znów nie rzuciłaby się na nią
ze złością.
- Ojciec i ta dziunia wyjeżdżają
i nie będzie ich cały tydzień - oznajmił Jamie wyrywając ją z zamyślenia – co powiesz
na wieczór w jacuzzi?
- O tak… Strasznie za tym
tęskniłam – zaśmiała się Lana. Uwielbiała te wieczory, które spędzali w tej
małej łaźni.
Spędzili razem cały dzień. Kiedy
wychodzili z domu Lany, jej ojca ciągle nie było. Po prostu zadzwoniła do niego
i powiedziała, że będzie u Jamiego na noc. On jak zwykle nie protestował, choć
Lana nie była pewna co pomyślałaby o tym jego narzeczona. Chociaż bardzo ją
lubiła, nie zazdrościła Royowi, mimo zupełnego braku sympatii do niego.
Najwyraźniej Kim znacznie różniła się od Jima jeśli chodzi o wychowanie.
Ciekawe jak to pogodzą wychowując wspólne dziecko…
W domu Jamiego nieco się
pozmieniało. Widać było, że nowa narzeczona zaczęła urządzać mieszkanie według
własnego gustu. Po pierwsze, wszędzie były kwiaty. Na szafkach, po podłogach.
Lana zauważyła też, że w kuchni wszystkie rzeczy pozamieniały się miejscami.
- Dobrze, że barek jest ciągle na
miejscu – zaśmiał się blondyn, wyciągając butelkę szampana i dwa kielichy. Tego
najwyraźniej nie przemyślał jego tata, dając mu klucze na czas nieobecności.
Chwilę później razem siedzieli
już w wannie, otoczeni mnóstwem bąbelków. Delektowali się smakiem drogiego
alkoholu, wymyślali coraz durniejsze toasty i nim się obejrzeli, nastała
północ. Ciągle się śmiejąc, wyszli z wody i otulili się ręcznikami. Kiedy Lana
przebierała się w łazience, zastanawiała się, po co miałaby szukać sobie
faceta, jeśli mogła cudownie spędzać czas z przyjaciółmi.
Już dawno przyzwyczaiła się do
tego, że spali razem w jednym łóżku. Wydawało im się to absolutnie naturalne i
nie było żadnych podtekstów, kiedy się do siebie przytulali.
Rano spali prawie do południa.
Później razem jedli śniadanie oglądając jakiś przypadkowy film sensacyjny na
ogromnym telewizorze w salonie.
- Jamie… Jeśli za piętnaście lat
dalej będziemy sami, zamieszkamy razem? I będziemy popijać szampana po nocach? –
zapytała w którymś momencie Lana, na co Jamie parsknął śmiechem i odparł:
- Nie widzę innej opcji.
Było już po świętach i może nie
były magiczne, może nie spędziła ich w licznym gronie śpiewając kolędy, ale
uważała je za naprawdę udane. Rok temu nawet przez myśl by jej nie przyszło, że
następne święta będzie obchodziła w nowym, kochającym ją gronie. I że tyle się
podczas tych dwunastu miesięcy wydarzy. Mama zmuszona do leczenia, przeprowadzka,
nowi przyjaciele – tak naprawdę pierwsi prawdziwi w jej życiu, a nawet ten
durny romans z nauczycielem. Przed nią jeszcze ślub ojca i tak skończy się ten
rok. Ciekawa była co przyniesie kolejny. Jednak, była do niego wyjątkowo
optymistycznie nastawiona.
No, no, no... idą święta? Jak dla mnie trochę się pospieszyłaś - gdybyś poczekała z tą tematyką jeszcze trochę, to efekt byłby lepszy ;). Ale przyznam, że było bardzo przyjemnie. Sama tworzę coś od czasu do czasu, więc rozumiem tą pustkę w głowie. Nawet jeśli chcesz dodać coś pomiędzy to czasami się nie da. Ale może taki właśnue był Twój zamiar? Już teraz przesłać nam zalążek świąt :*
OdpowiedzUsuńEmilka uważa to za coś poważnego? A Ted za nią szaleje? Musisz zrobić z nich parę! I nie obchodzi mnie jakiś Mike, choćby nie wiem jak był miły! Ma być Ted i koniec!
Mam mieszabe uczucia co do Roy'a. Z jednej strony to gbur, ale z drugiej napewno pojawi się jeszcze w Twoim opowiadaniu więc jestem ciekawa co wymyślisz ;)
Już nie długo ślub powiadasz? Poczekamy, poczekamy :D
Pozdrawiam
Laxus
Masz rację, gwałtownie przyśpieszyłam, bo uznałam że zatrzymałam czas:D pojawił się Jamie, Emilia, potem Markus i to wszystko praktycznie w jednym miesiącu;) a co do świąt, to sama jakoś już czuję ten nastrój:D
UsuńTed i Emilia narazie powoli do siebie zmierzają, przynajmniej w mojej głowie ;)
Cieszę się, że mam tak wierną czytelniczkę;) kiedy zaczynałam byłam pewna, że nikt kompletnie tego nie bedzie czytał:D dziękuję i pozdrawiam ;*
Hmmm... nie będę się rozpisywać, ale muszę ci powiedzieć, że ucieszyłam się z nowego rozdziału. sympatyczne, optymistyczne i może faktycznie trochę przyspieszone, ale u mnie i tak już tylko o świętach, jarmarkach i wigilijkach się mówi :P Będę czekać na nexta...
OdpowiedzUsuńP.S. Jamie kochany jak zwykle :P