Sierpień powoli mijał. Lana przyzwyczaiła się już do zmiany
otoczenia. Z Jimem nie było źle, przeciwnie. Był świetnym kompanem. Często
spędzali razem wieczory, po prostu oglądając telewizję. Mieli podobny gust,
podobne poczucie humoru… Z satysfakcją myślała, że była podobna do niego, nie
matki. Ojciec miał takie włosy jak ona, a mama była przecież brunetką. Mieli
identyczne, zadarte lekko nosy. Lana zauważyła nawet, że mają tak samo
wystające kości nadgarstków. Wciąż czuła, że nie chciała mieć z matką nic
wspólnego. Nie chciała jej widzieć, a nawet o niej myśleć, choć to niestety
było nieuniknione.
Jim
bardzo starał się, żeby Lana czuła się jak w domu. I rzeczywiście tak było.
Czuła się dobrze, lepiej nawet niż z mamą kiedyś… Ojciec prawie w ogóle jej nie
kontrolował. Może na początku, kiedy była taka przybita. Teraz jednak czuła, że
miał do niej pełne zaufanie. To przełamywało nieco jej niechęć do bliższych
relacji. Z dnia na dzień przekonywała się, że naprawdę mogła na nim polegać.
Ich rozmowy były otwarte,
opowiadał jej o pracy, zdarzało się nawet, że opowiadał jej o swoich znajomych,
bez ogródek wspominał raz o koledze, który był jednym z największych podrywaczy.
Chyba dlatego Lana szybko zaakceptowała go jako najbliższą jej osobę. Podobało
jej się jego luźne podejście do życia, otwartość i sposób bycia.
Dni mijały, a ona czuła się
coraz swobodniej. Ranki spędzała w szpitalu, wieczorami z nudów wychodziła
biegać. Uwielbiała lato. Długie, gorące dni, zieleń, zapach świeżo skoszonej
trawy i kwiatów.
Któregoś
weekendu ojciec ze skwaszoną miną oznajmił jej, że w sobotę na kolację
przyjdzie ordynator i kilku innych
lekarzy. Mieli omawiać jakąś ważną sprawę i niestety kolej padła na niego. Pół
dnia spędzili próbując doprowadzić salon do porządku. W końcu się udało, z
pozoru dom wyglądał idealnie, a goście nie musieli wiedzieć, że cała sterta
rzeczy została po prostu przeniesiona do sypialni Jima. Resztę dnia spędzili na
robieniu kolacji. Właściwie zamówili ją i po prostu zajęli się układaniem tego
wszystkiego i zadbaniu o to, by nie wyglądało na kupione.
Jim
wbił się w garnitur i zmusił Lanę by również ubrała się elegancko. Ze zbolałą
miną przed 18 ubrała na siebie dopasowaną, granatową sukienkę i pasujące
szpilki. To dlatego Jim tak się upierał, by jej kupić stroje na wszystkie
możliwe okazje… Nie opierała się, jednak ten zestaw schowała w najdalszym
zakamarku szafy. Po kilku próbach udało jej się spiąć długie włosy w miarę
dobrze wyglądający kok. Był na środku i nie wystawały żadne niepotrzebne
kosmyki, uznała to za sukces i zeszła na dół. Po drodze pięć razy musiała łapać
równowagę, żeby nie zabić się w wysokich butach. Zawsze unikała obcasów i taki
był skutek – kompletnie nie potrafiła w nich chodzić.
Lekarze
byli niesamowicie punktualni. Żaden nie zjawił się za wcześnie i wszyscy
zawitali w przeciągu kilku minut po 18. Największy szok przeżyła, gdy w progu
stanął ordynator. Nie przyszedł sam, jej oczom ukazał się chłopak, którego tak
dobrze zapamiętała. Chociaż, gdyby nie te sławne już jasne włosy związane w
kucyk, mogłaby mieć poważne problemy z rozpoznaniem go. Zresztą, on miał chyba
podobne odczucia widząc ją, co skwitował szerokim uśmiechem. Miał na sobie
ciemne dżinsy, eleganckie czarne półbuty, czarną koszulę i marynarkę. Okazało
się, że był synem ordynatora… Lana nie miała o tym pojęcia. A jego ojciec był
wyraźnie zdziwiony zauważywszy, że ta dwójka się znała. Miał identyczne, nienaturalnie jasne włosy
tylko krótko ścięte. Cóż, więc Jamie się nie farbował. No, chyba że robili to
oboje… Oczami wyobraźni widziała ich
dwóch siedzących w foliowych czepkach na głowie.
Przy
kolacji rozmowa była tak poważna i nudna, że Lana po 5 minutach wyłączyła się,
powoli przeżuwając risotto. Dziwiła ją obecność chłopaka, w pierwszej chwili
myślała, że być może poszedł w ślady ojca i interesuje się paplaniną o
szpitalnych interesach, służbowych wyjazdach, szkoleniach i nowych stażystach.
Jednak ilekroć na niego spojrzała, robił do niej miny, wyraźnie tak samo
zażenowany jak ona.
Błądziła wzrokiem po każdym
gościu siedzącym przy stole. Wszyscy byli podobni. Drogie garnitury, nienaganne
maniery… Jim zupełnie nie pasował do tego towarzystwa. Nie lubił oficjalnych
spotkań, rozmów o interesach… Był inny. Jak sam twierdził, nie potrafił dogadać
się tymi ludźmi. Nigdy nie odczuwał takiego parcia na pieniądze. Miał dyżury w
szpitalu i na tym kończyły się jego obowiązki. Jako jedyny w tym towarzystwie
nie posiadał prywatnego gabinetu, nie pracował od rana do wieczora. Wolał
połowę tego czasu spędzić wylegując się przed telewizorem lub grzebiąc w swoim
wiekowym aucie. Miał go od dziesięciu lat i twierdził, że nigdy nie kupi
innego.
Po godzinie Jamie złożył
błagalnie dłonie i bezgłośnie powiedział do Lany „ratunku”. Cóż, może nie mogła pomóc jemu, jednak sobie
zdecydowanie tak. Wszyscy się już najedli, więc zaczęła zbierać talerze.
Posłała Jamiemu chytry uśmiech i udała się kuchni. Szła bardzo powoli,
skupiając się na tym jak stawiała nogi. Jak ktoś w ogóle może chodzić w takich
butach? Bolały ją stopy, a przecież przez cały czas siedziała.
W końcu dotarła do kuchennego zlewu. Odwracała się już, by
zrobić kolejną rundkę po resztę niepotrzebnych rzeczy, kiedy zobaczyła
blondyna, który z szerokim uśmiechem wnosił je właśnie do kuchni.
- Spryciarz – skwitowała Lana i ściągnęła szpilki,
zostawiając je obok stołu.
- Ojciec pewnie puchnie tam z dumy, że taki ze mnie
dżentelmen - odparł rozbawiony - Błagam, pozmywajmy to teraz. Wszystko
powycieramy, a potem pozmywamy jeszcze raz dla pewności…
- To teraz wymyśl jeszcze dobre wytłumaczenie, dlaczego nie
włożyliśmy tego po prostu do zmywarki – Lana parsknęła śmiechem i usiadła na
krzesełku przy stole. Jim urządził kuchnię w stylu barowym. Wąski, czerwony
stół dzielił ją na dwie części, a przy nim stało kilka wysokich
stołków. Na blacie zawsze stało kilka szklanych butelek coli i wysokie szklanki
ze słomkami. Nalała napoju do dwóch i wskazała chłopakowi stołek obok – Co tu
właściwie robisz?
- Udaję pingwina, żeby ojciec mógł poudawać dumnego, mniej
więcej. Nie jestem masochistą, gdyby nie zagroził, że odetnie mnie od kasy, nie byłoby mnie tu – powiedział uśmiechając się szeroko. On chyba ze
wszystkiego potrafił się śmiać.
- A wspominał, że musisz siedzieć przy stole cały wieczór? –
zapytała dziewczyna i pociągnęła przez słomkę spory łyk coli.
- Nigdzie się stąd nie ruszam, chyba że wszyscy tam padną na
kolana i będą mnie błagać – stwierdził ściągając marynarkę. Położył ją na trzecim
stołku i przeciągnął się – żadne pieniądze nie są tego warte.
- Chyba mamy chwilę, zanim skończą dyskutować, który
stażysta jest najbardziej utalentowany – spojrzała na niego znacząco, a on od
razu zrozumiał o co chodzi, zanim zdążyła rozwinąć myśl.
- Mam fajki w samochodzie – oznajmił i podniósł się. Zabrał
ze sobą obie szklanki i pozwolił jej pójść przodem.
Lana nie zamierzała męczyć się w szpilkach, ruszyła boso.
Cicho przemknęli się przez przedpokój i wyszli na zewnątrz uważając, żeby nie
trzasnąć drzwiami.
- Mamy szczęście, że ja prowadziłem – stwierdził chłopak
wyciągając z kieszeni klucze. Zabrał paczkę z samochodu i razem przysiedli na
niskim murku oddzielającym podjazd od trawnika. Tam przynajmniej mieli pewność,
że nie było ich widać z okna salonu.
Gadali o kompletnych bzdurach,
śmiejąc się i wymyślając nowe pomysły na ucieczkę. Oboje byli zaskoczeni tym jak
dobrze szła im rozmowa. Lana zauważyła, że często nie musiała nawet kończyć
zdania, po prostu robił to za nią. Jakby myśleli niemal tak samo. Pierwszy raz
miała takie wrażenie w rozmowie z kimkolwiek. Zawsze czuła się wyobcowana, nikt
z dawnych znajomych nie rozumiał jej poglądów, nie podzielał pomysłów…
Pół godziny później wrócili do
domu zszokowani, że minęło aż tyle czasu. Kiedy usiedli przy stole, nikt nie
zwrócił na nich uwagi. Lekarze dalej pochłonięci byli rozmową. Omawiali teraz
kwestię jakiegoś ważnego wyjazdu. Ojciec Jamiego upierał się, że prócz niego
pojechać powinien Jim, a ten próbował się jakoś wykręcić.
Lana uśmiechnęła się do Jamiego,
a ona odpowiedział tym samym. Od czasu do czasu wymieniali się uwagami,
próbując jakoś przetrwać nudne spotkanie. Skończyło się dopiero godzinę
później, kiedy jeden z mężczyzn spojrzał na zegarek i ze zgrozą stwierdził, że
wkrótce powinien zjawić się na nocnym dyżurze w szpitalu.Inni zawtórowali mu.
Kiedy wychodzili, uprzejmie
żegnali się zarówno z Jimem, jak i z nią.
- Serdecznie dziękuję za pyszną kolację. Miłej nocy. –
odparł ostatni z lekarzy, a gdy wyszedł Jamie skłonił się lekko przed Laną.
- Najserdeczniej dziękuję za pyszną kolację i doborowe towarzystwo,
madam – powiedział, świetnie parodiując poprzednika. Później szczerząc zęby
uścisnął dłoń Jimowi i wyszedł.
- Idę ubrać coś normalnego – stwierdziła dziewczyna i
ruszyła na górę. Jim odprowadził ją wzrokiem, uśmiechając się. Jakoś zawsze
lubił tego chłopaka, a Lana potrzebowała przecież jakiegoś towarzystwa…
Wreszcie zdawała się wsiąkać w to miejsce. A on nie wyobrażał sobie już domu
bez niej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz