środa, 10 września 2014

Rozdział trzeci, czyli jak Jamie po raz pierwszy pojawił się na dłużej



               Sierpień powoli mijał. Lana przyzwyczaiła się już do zmiany otoczenia. Z Jimem nie było źle, przeciwnie. Był świetnym kompanem. Często spędzali razem wieczory, po prostu oglądając telewizję. Mieli podobny gust, podobne poczucie humoru… Z satysfakcją myślała, że była podobna do niego, nie matki. Ojciec miał takie włosy jak ona, a mama była przecież brunetką. Mieli identyczne, zadarte lekko nosy. Lana zauważyła nawet, że mają tak samo wystające kości nadgarstków. Wciąż czuła, że nie chciała mieć z matką nic wspólnego. Nie chciała jej widzieć, a nawet o niej myśleć, choć to niestety było nieuniknione.  
                Jim bardzo starał się, żeby Lana czuła się jak w domu. I rzeczywiście tak było. Czuła się dobrze, lepiej nawet niż z mamą kiedyś… Ojciec prawie w ogóle jej nie kontrolował. Może na początku, kiedy była taka przybita. Teraz jednak czuła, że miał do niej pełne zaufanie. To przełamywało nieco jej niechęć do bliższych relacji. Z dnia na dzień przekonywała się, że naprawdę mogła na nim polegać.
Ich rozmowy były otwarte, opowiadał jej o pracy, zdarzało się nawet, że opowiadał jej o swoich znajomych, bez ogródek wspominał raz o koledze, który był jednym z największych podrywaczy. Chyba dlatego Lana szybko zaakceptowała go jako najbliższą jej osobę. Podobało jej się jego luźne podejście do życia, otwartość i sposób bycia.
                Dni mijały, a ona czuła się coraz swobodniej. Ranki spędzała w szpitalu, wieczorami z nudów wychodziła biegać. Uwielbiała lato. Długie, gorące dni, zieleń, zapach świeżo skoszonej trawy i kwiatów.
                 

                Któregoś weekendu ojciec ze skwaszoną miną oznajmił jej, że w sobotę na kolację przyjdzie ordynator  i kilku innych lekarzy. Mieli omawiać jakąś ważną sprawę i niestety kolej padła na niego. Pół dnia spędzili próbując doprowadzić salon do porządku. W końcu się udało, z pozoru dom wyglądał idealnie, a goście nie musieli wiedzieć, że cała sterta rzeczy została po prostu przeniesiona do sypialni Jima. Resztę dnia spędzili na robieniu kolacji. Właściwie zamówili ją i po prostu zajęli się układaniem tego wszystkiego i zadbaniu o to, by nie wyglądało na kupione.
                Jim wbił się w garnitur i zmusił Lanę by również ubrała się elegancko. Ze zbolałą miną przed 18 ubrała na siebie dopasowaną, granatową sukienkę i pasujące szpilki. To dlatego Jim tak się upierał, by jej kupić stroje na wszystkie możliwe okazje… Nie opierała się, jednak ten zestaw schowała w najdalszym zakamarku szafy. Po kilku próbach udało jej się spiąć długie włosy w miarę dobrze wyglądający kok. Był na środku i nie wystawały żadne niepotrzebne kosmyki, uznała to za sukces i zeszła na dół. Po drodze pięć razy musiała łapać równowagę, żeby nie zabić się w wysokich butach. Zawsze unikała obcasów i taki był skutek – kompletnie nie potrafiła w nich chodzić.
                Lekarze byli niesamowicie punktualni. Żaden nie zjawił się za wcześnie i wszyscy zawitali w przeciągu kilku minut po 18. Największy szok przeżyła, gdy w progu stanął ordynator. Nie przyszedł sam, jej oczom ukazał się chłopak, którego tak dobrze zapamiętała. Chociaż, gdyby nie te sławne już jasne włosy związane w kucyk, mogłaby mieć poważne problemy z rozpoznaniem go. Zresztą, on miał chyba podobne odczucia widząc ją, co skwitował szerokim uśmiechem. Miał na sobie ciemne dżinsy, eleganckie czarne półbuty, czarną koszulę i marynarkę. Okazało się, że był synem ordynatora… Lana nie miała o tym pojęcia. A jego ojciec był wyraźnie zdziwiony zauważywszy, że ta dwójka się znała.  Miał identyczne, nienaturalnie jasne włosy tylko krótko ścięte. Cóż, więc Jamie się nie farbował. No, chyba że robili to oboje…  Oczami wyobraźni widziała ich dwóch siedzących w foliowych czepkach na głowie.
                Przy kolacji rozmowa była tak poważna i nudna, że Lana po 5 minutach wyłączyła się, powoli przeżuwając risotto. Dziwiła ją obecność chłopaka, w pierwszej chwili myślała, że być może poszedł w ślady ojca i interesuje się paplaniną o szpitalnych interesach, służbowych wyjazdach, szkoleniach i nowych stażystach. Jednak ilekroć na niego spojrzała, robił do niej miny, wyraźnie tak samo zażenowany jak ona.
       Błądziła wzrokiem po każdym gościu siedzącym przy stole. Wszyscy byli podobni. Drogie garnitury, nienaganne maniery… Jim zupełnie nie pasował do tego towarzystwa. Nie lubił oficjalnych spotkań, rozmów o interesach… Był inny. Jak sam twierdził, nie potrafił dogadać się tymi ludźmi. Nigdy nie odczuwał takiego parcia na pieniądze. Miał dyżury w szpitalu i na tym kończyły się jego obowiązki. Jako jedyny w tym towarzystwie nie posiadał prywatnego gabinetu, nie pracował od rana do wieczora. Wolał połowę tego czasu spędzić wylegując się przed telewizorem lub grzebiąc w swoim wiekowym aucie. Miał go od dziesięciu lat i twierdził, że nigdy nie kupi innego.
        Po godzinie Jamie złożył błagalnie dłonie i bezgłośnie powiedział do Lany „ratunku”.  Cóż, może nie mogła pomóc jemu, jednak sobie zdecydowanie tak. Wszyscy się już najedli, więc zaczęła zbierać talerze. Posłała Jamiemu chytry uśmiech i udała się kuchni. Szła bardzo powoli, skupiając się na tym jak stawiała nogi. Jak ktoś w ogóle może chodzić w takich butach? Bolały ją stopy, a przecież przez cały czas siedziała.
W końcu dotarła do kuchennego zlewu. Odwracała się już, by zrobić kolejną rundkę po resztę niepotrzebnych rzeczy, kiedy zobaczyła blondyna, który z szerokim uśmiechem wnosił je właśnie do kuchni.
  - Spryciarz – skwitowała Lana i ściągnęła szpilki, zostawiając je obok stołu.
  - Ojciec pewnie puchnie tam z dumy, że taki ze mnie dżentelmen - odparł rozbawiony - Błagam, pozmywajmy to teraz. Wszystko powycieramy, a potem pozmywamy jeszcze raz dla pewności…
  - To teraz wymyśl jeszcze dobre wytłumaczenie, dlaczego nie włożyliśmy tego po prostu do zmywarki – Lana parsknęła śmiechem i usiadła na krzesełku przy stole. Jim urządził kuchnię w stylu barowym. Wąski, czerwony stół dzielił ją na dwie części, a przy nim stało kilka wysokich stołków. Na blacie zawsze stało kilka szklanych butelek coli i wysokie szklanki ze słomkami. Nalała napoju do dwóch i wskazała chłopakowi stołek obok – Co tu właściwie robisz?
  - Udaję pingwina, żeby ojciec mógł poudawać dumnego, mniej więcej. Nie jestem masochistą, gdyby nie zagroził, że odetnie mnie od kasy, nie byłoby mnie tu – powiedział uśmiechając się szeroko. On chyba ze wszystkiego potrafił się śmiać.
  - A wspominał, że musisz siedzieć przy stole cały wieczór? – zapytała dziewczyna i pociągnęła przez słomkę spory łyk coli.
  - Nigdzie się stąd nie ruszam, chyba że wszyscy tam padną na kolana i będą mnie błagać – stwierdził ściągając marynarkę. Położył ją na trzecim stołku i przeciągnął się – żadne pieniądze nie są tego warte.
  - Chyba mamy chwilę, zanim skończą dyskutować, który stażysta jest najbardziej utalentowany – spojrzała na niego znacząco, a on od razu zrozumiał o co chodzi, zanim zdążyła rozwinąć myśl.
  - Mam fajki w samochodzie – oznajmił i podniósł się. Zabrał ze sobą obie szklanki i pozwolił jej pójść przodem.
Lana nie zamierzała męczyć się w szpilkach, ruszyła boso. Cicho przemknęli się przez przedpokój i wyszli na zewnątrz uważając, żeby nie trzasnąć drzwiami.
  - Mamy szczęście, że ja prowadziłem – stwierdził chłopak wyciągając z kieszeni klucze. Zabrał paczkę z samochodu i razem przysiedli na niskim murku oddzielającym podjazd od trawnika. Tam przynajmniej mieli pewność, że nie było ich widać z okna salonu.

Gadali o kompletnych bzdurach, śmiejąc się i wymyślając nowe pomysły na ucieczkę. Oboje byli zaskoczeni tym jak dobrze szła im rozmowa. Lana zauważyła, że często nie musiała nawet kończyć zdania, po prostu robił to za nią. Jakby myśleli niemal tak samo. Pierwszy raz miała takie wrażenie w rozmowie z kimkolwiek. Zawsze czuła się wyobcowana, nikt z dawnych znajomych nie rozumiał jej poglądów, nie podzielał pomysłów…
Pół godziny później wrócili do domu zszokowani, że minęło aż tyle czasu. Kiedy usiedli przy stole, nikt nie zwrócił na nich uwagi. Lekarze dalej pochłonięci byli rozmową. Omawiali teraz kwestię jakiegoś ważnego wyjazdu. Ojciec Jamiego upierał się, że prócz niego pojechać powinien Jim, a ten próbował się jakoś wykręcić.
Lana uśmiechnęła się do Jamiego, a ona odpowiedział tym samym. Od czasu do czasu wymieniali się uwagami, próbując jakoś przetrwać nudne spotkanie. Skończyło się dopiero godzinę później, kiedy jeden z mężczyzn spojrzał na zegarek i ze zgrozą stwierdził, że wkrótce powinien zjawić się na nocnym dyżurze w szpitalu.Inni zawtórowali mu.
Kiedy wychodzili, uprzejmie żegnali się zarówno z Jimem, jak i z nią.
  - Serdecznie dziękuję za pyszną kolację. Miłej nocy. – odparł ostatni z lekarzy, a gdy wyszedł Jamie skłonił się lekko przed Laną.
  - Najserdeczniej dziękuję za pyszną kolację i doborowe towarzystwo, madam – powiedział, świetnie parodiując poprzednika. Później szczerząc zęby uścisnął dłoń Jimowi i wyszedł.
  - Idę ubrać coś normalnego – stwierdziła dziewczyna i ruszyła na górę. Jim odprowadził ją wzrokiem, uśmiechając się. Jakoś zawsze lubił tego chłopaka, a Lana potrzebowała przecież jakiegoś towarzystwa… Wreszcie zdawała się wsiąkać w to miejsce. A on nie wyobrażał sobie już domu bez niej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz