sobota, 6 grudnia 2014

Rozdział czternasty - jeden ślub, jedno rozstanie



Kolejny tydzień mijał w atmosferze nadchodzącego ślubu. Miało być to małe przyjęcie, a sam ślub to tylko chwila spędzona w urzędzie, ale wszyscy byli podekscytowani. Głównie Jim i Kim, ale Lanie także się udzielało. Cieszyła się, że ojcu zaczęło się układać. Zastanawiała się co będzie dalej, czy będą ze sobą szczęśliwi… I co z mamą. Przy okazji świat i ślubu coraz częściej o niej myślała. Co jeśli nadejdzie taki moment, kiedy naprawdę zrozumie co zrobiła i będzie chciała to naprawić? Lana nie wiedziała, czy bardziej martwiło ją to, że ten moment nadejdzie, czy to że nie będzie w stanie stanąć z mamą twarzą w twarz. Minęło tyle czasu, emocje opadły. Kto wie, może za jakiś czas sama będzie chciała odnowić kontakt?
W środę, dzień po świętach wybrała się na zakupy z Jamiem. Oboje niespecjalnie przepadali za wybieraniem ubrań, dlatego po prostu wzięli pierwsze rzeczy, które im się spodobały. Lana wybrała kremową sukienkę bez rękawów i brązową marynarkę. A Jamie pasujący do niej krawat, tylko odrobinę ciemniejszy od jej marynarki. Koszulę również miał kremową.
Lana zastanawiała się, jak wyglądałoby prawdziwe wesele. Czy Kim chciałaby ogromnej uroczystości? Zabawy do samego rana? Tak naprawdę, prawdziwe wesela oboje już mieli… I nie najlepiej się to poukładało. Mąż Kim w więzieniu, żona Jima na odwyku. 
Po zakupach wypili kawę w małym barze w galerii, gdzie Jamie znowu próbował namówić ją na sylwestrową imprezę. A ona znów odmówiła. Nie chciała na siłę się bawić. Naprawdę nie lubiła takich zabaw. Ostatni na imprezie była z Emi, kiedy to poznała Markusa. Nigdy więcej takich pomyłek.
W czwartek spotkała się nie tylko z Jamiem, ale także z Emi i Tedem. Ten ostatni wrócił z domu zaledwie kilka godzin wcześniej. Lana zastanawiała się, jak wcześniej dawała sobie radę sama. Nie mając przyjaciół, chyba po prostu nie wiedziała jak ważne mogło to być w jej życiu. Teraz nie wyobrażała sobie nawet jednego tygodnia bez nich wszystkich. Odkąd Jamie zmienił mieszkanie, bardzo zbliżyła się do Teda. Często spędzali wspólne wieczory, szybko przekonała się, że to naprawdę fajny chłopak, mimo jego zamiłowania do ubrań i fryzur. Obiecał jej kolejny tatuaż w nowym studio. Miał już kilkuletnie doświadczenie w tatuowaniu i bez problemu znalazł niezłą pracę. Tylko Lana nie wiedziała jeszcze co chciałaby sobie wytatuować.
W piątek na kolacji znowu pojawił się Roy. Cóż, miała nadzieję, że jego wizyty nie będą tak częste… Jak się okazało, on sam także nie wyglądał na zadowolonego z tej wizyty. Tak jak poprzednio, pojawił się i po prostu zasiadł przy stole, nie zdejmując nawet kurtki. Tym razem miał na sobie czarne dżinsy i luźną, białą koszulkę, którą w większości zasłaniała skórzana kurtka. Lana nie rozumiała jak Kim wyobrażała sobie ich „dogadanie się”. Nie było mowy o żadnym dogadaniu, bo niby jak porozumieć się z kimś kto nie odpowiada nawet na powitanie?
Kolacja nie była tak oficjalna jak świąteczna. I dobrze, Lana jakoś dziwnie czuła się w towarzystwie tego chłopaka. Nie wiedziała jaki był tego powód. Wydawał jej się nieprzyjemny, przez co instynktownie była ostrożna. Miała wrażenie jakby był niebezpieczny.
Kim chciała omówić sprawę ślubu, który miał być przecież już następnego dnia. Razem z Jimem przy kolacji omówili ostatnie szczegóły, dopięli plan na ostatni guzik. W urzędzie piętnaście minut przed czasem, a po wszystkim od razu do restauracji w centrum. Lana niespecjalnie słuchała, zamyślona przypatrywała się swojemu nowemu, przyrodniemu bratu. Zawsze zastanawiała się, jakby to było mieć rodzeństwo. I nigdy w jej wyobrażeniach nie wyglądało to tak.
Podejrzewała, że po kolacji Roy od razu wyjdzie, nie mówiąc nawet głupiego „dobranoc”. Ale nie. Kim zabrała go do kuchni, chcąc porozmawiać. Jim zniknął w sypialni. A Lana wolno powędrowała na górę. Zatrzymała się w połowie schodów, słysząc nieco głośniejszy męski głos dochodzący z kuchni.
- Naprawdę myślisz, że się z tego cieszę?
- Nie musisz się cieszyć, mógłbyś przynajmniej raz zaakceptować mój wybór i zrobić to o co cię proszę! – Kim również podniosła głos. Lana podejrzewała, że ich relacje od dawna były trudne.
- Znajdujesz sobie nową rodzinkę, okej. Rób jak uważasz, ale ja nie chcę brać udziału w tym cyrku!
Zanim Lana zdążyła się chociażby ruszyć, szybkim krokiem opuścił kuchnię, a później dom. Nawet nie zauważył, że stała na schodach, gapiąc się na niego. Nie mogła pojąć, jak mógł być takim dupkiem. Nie mieszkał już z Kim, miał swoje życie, więc dlaczego robił jej wyrzuty? I co właściwie nie odpowiadało mu w nowej rodzinie jego matki? Odwróciła się i znów zaczęła wspinać się po schodach, kiedy kolejny raz coś ją zatrzymało. Cichy szloch Kim… To przeważyło szalę. Zbiegła na dół i wypadła na zewnątrz przez drzwi wejściowe. Nagle się w niej zagotowało. Była naprawdę zła… Dlaczego zawsze ktoś musiał wszystko psuć? Czy nigdy nie mogło się wszystko tak po prostu ułożyć? Nie miał prawa niszczyć czyjegoś szczęścia swoimi fochami.
- Co sobie wyobrażasz? – krzyknęła widząc Roya, który właśnie otwierał drzwi swojego sportowego auta. Pierwszy raz widziała ten samochód, który zdecydowanie się wyróżniał. Oprócz kształtu był to jeszcze kolor – fioletowy. Jednak mógł mieć nawet limuzynę, a i tak nie odwróciłoby to jej uwagi. Kiedy już zaczęła to z siebie wyrzucać, musiała skończyć –To takie trudne wbić się w ten pieprzony garnitur i przestać kręcić nosem przez godzinę? Ile ty masz lat? Mieszkasz na swoim więc dlaczego przeszkadza ci to, że nie lubisz nowej rodziny swojej mamy? Wy wszyscy jesteście popieprzeni! Niby taki męski, a jak przychodzi co do czego, nie potrafi zachować się jak człowiek!
                Po wykrzyknięciu tych słów musiała wziąć kilka głębokich oddechów. Spodziewała się podobnego odzewu ze strony Roya. Myślała, że się na nią wydrze, by nie wtykała nosa w cudze sprawy… Ale nie. Patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Grube brwi powędrowały w górę, a ciemne oczy bacznie ją obserwowały, co zdarzyło się chyba pierwszy raz. Do tej pory zachowywał się jakby w ogóle jej nie zauważał. Miała wrażenie jakby nagle opadła maska tego upartego, złego faceta. To trwało zaledwie kilka sekund. Patrzyli się na siebie w ciszy. Ona dyszała cicho, wciąż rozwścieczona. Wtedy nagle wsiadł do samochodu, zatrzasnął drzwi i jakby nigdy nic odjechał.
                Kim chyba nie usłyszała tego co się wydarzyło. Kuchnia była pusta. Lana w końcu znalazła się w swoim pokoju z bałaganem w głowie. Jedno było pewne, miała o czym myśleć, biorąc długi, gorący prysznic. Zasypiając doszła tylko do jednego wniosku – Roy był dla niej ogromną zagadką.
              
                I tak nadszedł ten dzień. Kiedy wstała rano, czuła że nadchodzą zmiany. Nie wiedziała, co tak naprawdę zmieni się w jej życiu, zapewne niewiele… To jej ociec wywracał życie do góry nogami. A ona trzymała kciuki, by mu się udało.
                Kim krzątała się po domu od samego rana. W tygodniu zdążyli przywieźć większość jej rzeczy i od dziś oficjalnie już mieszkała z nimi. Denerwowała się, przygotowywała wszystko, co chwila od nowa dyskutowała z Jimem o całej uroczystości. Lana nie do końca rozumiała o co tyle zachodu. Ty tylko ślub, w dodatku cywilny. Sama nie wyobrażała sobie siebie na ich miejscu. Wątpiła, by nadawała się do roli żony. Nie miała bogatego doświadczenia w związkach… Po prostu czuła, że to nie dla niej. A z drugiej strony, czasami brakowało jej kogoś tak bliskiego.
                Lana cały ranek przeleżała na kanapie z Vincentem. Oglądała telewizję, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wyrwał ją z tego dopiero Jamie, który już ubrany zjawił się jeszcze przed południem. Do wyjścia mieli dwie godziny. Ona miała na sobie piżamę.
                - Cześć mała – przywitał się i od razu zdjął marynarkę. Lana uśmiechnęła się szeroko. Trudno się dziwić, że miał takie powodzenie u dziewczyn. Był naprawdę przystojny, szczególnie kiedy się uczesał i ubrał ten stylowy strój. Jak dobrze, że miała takiego przyjaciela. Nie dość, że mogła sobie na niego patrzeć, to wspierał ją we wszystkim. Cieszyła się, że był tam z nią.
                Dokładnie o 13:32 opuścili dom. Lana ubrała się w nową sukienkę, wysokie boty, a włosy po prostu rozpuściła. W czwórkę, z Jimem i Kim wsiedli do samochodu i ruszyli. Zgodnie z planem do urzędu dotarli wcześniej. Tam czekało ich zaskoczenie… Niedaleko wejścia, na parkingu stał sportowy wóz Roya. A sam chłopak, jak się wkrótce okazało, był już pod salą, gdzie udzielano ślubów. Kim rozpromieniła się na jego widok. Bała się, że jej syn naprawdę nie przyjdzie, tak jak twierdził. Nie tylko się pojawił, ale i nie miał na sobie tej słynnej kurtki. Ubrał co prawda dżinsy,  ale górną część garderoby stanowiła jasna koszula i czarna marynarka.
                Od razu rzucił długie spojrzenie na Lanę. Nagle zaczął ją dostrzegać?  Ciekawa była, czy mimo obojętnej miny, wręcz kipiał złością na nią. Warto było, jeśli dzięki niej, Kim mogła cieszyć się obecnością syna. Naprawdę zwątpiła w to, że przyjdzie, przez co awaryjnie znalazła innego świadka.
                Nowa żona Jima prezentowała się naprawdę świetnie. Miała białą sukienkę do kolan z koronkową wstawką na dekolcie. Rude włosy starannie zebrała w elegancki koczek. Wszystko było dopasowane. Długie, srebrne kolczyki, białe szpilki, nawet białe wsuwki na włosach. Jim też prezentował się nie najgorzej. Drogi garnitur, starannie ułożone włosy… To był całkowicie inny wizerunek niż na co dzień.
                Cała ceremonia trwała naprawdę krótko. Państwo „młodzi” powtórzyli słowa przysięgi, ubrali obrączki, złożyli podpisy i było po wszystkim. A może tylko Lana tak to postrzegała? W kwestii miłości pesymizm zawsze wygrywał. Po prostu nie wierzyła w piękne, romantyczne historie, nie czuła tej magii… I przypuszczała, że było to jedyne co w tym momencie łączyło ją z Royem, obok którego stała. Sądząc po jego zniecierpliwieniu, tylko czekał aż ten, jak to określał „cyrk” się skończy.
                Nie miała pojęcia, że był tak wysoki. Sięgała mu zaledwie do ramienia. Był przy tym bardzo chudy, co podkreślał strój. Kurtka jakoś wcześniej maskowała ten fakt. A może po prostu wtedy nie zwracała na to uwagi.
Jego stosunek do niej zdecydowanie się zmienił. Co chwila łapała go na tym, że jej się przyglądał i zaczynała się czuć nieco nieswojo. Wcześniej czuła się dziwnie, kiedy kompletnie ją ignorował, a teraz z kolei interesował się aż zanadto.
                Po ceremonii wszyscy razem wyszli z budynku. Nie było sypania ryżem, udekorowanego samochodu, ani kwiatów… Tak naprawdę niewiele świadczyło o tym, że była to wyniosła chwila. Miała wrażenie, że wychodząc Roy chciał coś do niej powiedzieć, w tym momencie jednak Jamie pojawił się przy niej i zaczął komentować fakt, jak bardzo niewygodne były jego buty. Roy poszedł w stronę swojego auta, a oni wsiedli do samochodu Jima.
                W restauracji okazało się, że gości było łącznie 15. Był ojciec Kim, przemiły staruszek, który bez przerwy opowiadał dowcipy, a Lanę nazwał „swoją śliczną wnusią”. Kilkakrotnie prosił ją by okręcała się dookoła. Nie potrafiła odmówić… Przy trzecim obrocie kątem oka zauważyła Roya stojącego nieopodal. Gapił się na nią rozbawiony. Pierwszy raz widziała, by się uśmiechał, jednak nie była pewna, czy po prostu go to śmieszyło, czy raczej z niej szydził.
                Zdecydowanym plusem całego wydarzenia był fakt, że cztery godziny później, ludzie zaczęli się rozchodzić. Większość z nich widziała po raz pierwszy i nie przypuszczała, by prędko spotkała ich ponownie. Była to rodzina Kim. Jim i Lana nie mieli nikogo z kim utrzymywali kontakt. Tak naprawdę Lana i Jamie byli jego jedynymi gośćmi. Przez co niestety musieli tam zostać aż do samego końca. O 19 wyszło kilkoro gości i wyglądało na to, że reszta też niedługo zrobi to samo. W zasadzie był to wystawny obiad, nie jakieś wesele…

                - Dzięki, że przyszedłeś, nie mam pojęcia co bym tu zrobiła bez ciebie – stwierdziła z uśmiechem Lana, gdy chwilę później wymknęli się na balkon by zapalić.
                - No nie powiem, z tym kolesiem raczej byś sobie nie pogadała – zaśmiał się, komentując w ten sposób zachowanie Roya. Wytrzymał godzinę. Tak naprawdę zjadł obiad, deser i już go nie było – ale uważaj, za trzy tygodnie idziemy na wielkie wesele mojego starego. Wyrwiemy się stamtąd kiedy tylko się da.
                - Będzie fajnie – stwierdziła wzruszając ramionami. Chciała okazać mu wsparcie, tak jak on jej. Doszła do wniosku, że wszystko wokół mogło się zmieniać, ale jedno pozostawało bez zmian, zawsze mogła się do niego zwrócić, cokolwiek by się nie działo – Tylko, ja kompletnie nie umiem tańczyć.
                Jamie zaśmiał się wypuszczając jednocześnie dym.
                - Chyba nie chcesz przynieść mi wstydu? – z szerokim uśmiechem złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie – Ta ręka tutaj, ta tutaj…
                Przez chwilę tańczyli mimo braku muzyki. Pokazywał jej najprostszy krok, uważając by nie oparzyć jej papierosem trzymanym w ręku.
                - Dasz sobie radę – stwierdził w końcu, ciągle rozbawiony i dodał jeszcze – mój ojciec i tak uzna wszystko co zrobimy za kompletną porażkę.
                - Będzie zajęty swoją nową żoneczką – Lana wyciągnęła mu z kieszeni paczkę papierosów i odpaliła kolejne dwa.
                Oparli się o barierkę małego balkoniku spoglądając na salę przez oszklone drzwi. Towarzystwo się przerzedzało, wszyscy się żegnali. I po wszystkim. Jim otrzymał nowe życie, a Lana nową lokatorkę. A właściwie dwójkę nowych.

                Tą noc zamierzała spędzić w mieszkaniu Jamiego. Może ślub był bardzo skromny, nie zamierzała jednak przeszkadzać w nocy poślubnej… Rano za namową Lany, nowożeńcy wybierali się w mini miesiąc poślubny. Czyli miesiąc skumulowany w jeden tydzień, w małej, ale pięknej miejscowości usytuowanej nad oblodzonymi jeziorami.
                Przyjechali do domu razem, bo Lana musiała zabrać kilka rzeczy. Później udała się z przyjacielem do niego. Na piechotę zajęło to trochę jakieś dwadzieścia minut. Czekał już na nich Ted, który znudzony oglądał kolejne programy w telewizji.
                - Jesteście wreszcie… Ile można czekać, zostawiliście mnie tu samego na pastwę losu… - zaśmiał się zbierając się z fotela. Złapał puste opakowanie po czipsach, żeby wyrzucić je do kosza. Z kuchni zawołał do Jamiego:
                - Pokazałeś jej to nowe cudo?  
                -Zamknij się i zrób nam kawę! - Jamie westchnął przewracając oczami.
                Ale było już za późno, Lana podłapała temat.
                - Cudo? Noo, przyznaj się – spojrzała na przyjaciela z uśmiechem, zupełnie nie wiedząc czego się spodziewać. Przypuszczała, że chodzi o jakiś obraz. Zawsze pokazywał jej swoje dzieła, kiedy zrobił coś większego.
                - Chyba nie mam wyjścia – powiedział rzucając marynarkę na oparcie krzesła. Mieszkanie zaczęło naprawdę przyzwoicie wyglądać. Ich pokój był pomalowany na grafitowy kolor. Część mebli była biała, część czarna.
                Lana przyglądała się jak Jamie powoli rozpinał guziki koszuli.
- Cholera… Co właściwie mi chcesz pokazać? – zaśmiała się po chwili, gdy zrzucił koszulę. Nie było to w żaden sposób krępujące, wielokrotnie widziała go w samych bokserkach.
I wtedy się odwrócił. Od razu zobaczyła, co mieli na myśli. Na prawej łopatce miał nowy tatuaż, skóra była jeszcze zaczerwieniona. Smok… Ale nie byle jaki, znała go. Co więcej, sama go narysowała i podarowała mu jako mikołajkowy prezent. Była to wierna, odwzorowana kopia jej dzieła. A przecież nie należało do najlepszych…
- Żartujesz? – nie wiedziała co powiedzieć. W tym momencie uświadomiła sobie, że tym pokazywał jej, jak ważna była dla niego ich przyjaźń. Wiedziała to, nie musiał tego tłumaczyć. Mógł zrobić cokolwiek, a on wytatuował sobie jej rysunek na całe życie… Tak jak ona kilka miesięcy wcześniej. Tylko, że w tamtym przypadku on po prostu zaprojektował jej tatuaż, jako artysta. A ona nie umiała tak dobrze rysować. Mimo to nic nie poprawił, smok był identyczny jak na jej obrazku.
Ledwo zdążył się do niej odwrócić. Po prostu mocno się od niego przytuliła. Zaskoczył ją. Tak bardzo, że zabrakło jej słów. Zastanawiała się, jak sobie zasłużyła na takiego przyjaciela. Nigdy nie należała do grona „fajnych”. Nie nosiła markowych rzeczy, nie bywała na najlepszych imprezach… Tak naprawdę była szarą myszką, która wolała przez większość życia zamykać się w czterech ścianach.
- Daj spokój mała, to nic takiego… - powiedział tylko, tuląc ją do siebie. Ted stał w drzwiach pokoju, uśmiechając się.

Tego wieczora czekała ich jeszcze jedna niespodzianka, jednak już nie tak przyjemna… Godzinę później, kiedy zdążyli już wykąpać się i przebrać w piżamy, rozdzwonił się telefon Lany.
- No hej, Emi… - przywitała się radośnie, jednak sekundę później wiedziała już, że coś było nie tak. Najpierw usłyszała łkanie.
- Rzucił mnie! – oznajmiła wreszcie Emilia.
- Co takiego?
- Powiedział, że znalazł sobie kogoś innego, kto rozumie jego miłość do muzyki! Czaisz?
- Kompletny kretyn… Gdzie jesteś? Weź coś do spania, a my już po ciebie jedziemy.
- Nie, nie… muszę się ogarnąć, w końcu miałam nie przejmować się tak facetami… od dziś jestem samodzielną, zaradną feministką. Zaraz u was będę.

4 komentarze:

  1. Jak zwykle, bardzo mi się podobało. Jej nowy braciszek mnie ciekawi, jeśli mam być szczera... co dla niego wymyśliłaś? A Jamie.... och, chyba nie muszę komentować jaki jest... :) Weny życzę...;*

    OdpowiedzUsuń
  2. "Od dziś jestem samodzielną, zaradną feministką". Od dziś to będzie moje motto życiowe <3
    Jamie jak zwylke cudowny ^.^ taki najwspanialszy. Najnajnaj...
    Mike rzucił Emilę! Drań! Nie żebym rozpaczała - Emi and Ted for ever <3
    Roy. Czyżby zdziwił się słysząc taką wypowiedź z ust swojej nowej, przyszywanej siostry? Tylko dlaczego się na nią gapi?
    Tatuaż cudo *.*
    Ściskam
    Laxus

    OdpowiedzUsuń
  3. Roy lubię tego typa<3 super rozdział i życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń