Kolejny tydzień mijał w
atmosferze nadchodzącego ślubu. Miało być to małe przyjęcie, a sam ślub to
tylko chwila spędzona w urzędzie, ale wszyscy byli podekscytowani. Głównie Jim
i Kim, ale Lanie także się udzielało. Cieszyła się, że ojcu zaczęło się
układać. Zastanawiała się co będzie dalej, czy będą ze sobą szczęśliwi… I co z
mamą. Przy okazji świat i ślubu coraz częściej o niej myślała. Co jeśli
nadejdzie taki moment, kiedy naprawdę zrozumie co zrobiła i będzie chciała to
naprawić? Lana nie wiedziała, czy bardziej martwiło ją to, że ten moment
nadejdzie, czy to że nie będzie w stanie stanąć z mamą twarzą w twarz. Minęło
tyle czasu, emocje opadły. Kto wie, może za jakiś czas sama będzie chciała
odnowić kontakt?
W środę, dzień po świętach
wybrała się na zakupy z Jamiem. Oboje niespecjalnie przepadali za wybieraniem
ubrań, dlatego po prostu wzięli pierwsze rzeczy, które im się spodobały. Lana
wybrała kremową sukienkę bez rękawów i brązową marynarkę. A Jamie pasujący do
niej krawat, tylko odrobinę ciemniejszy od jej marynarki. Koszulę również miał
kremową.
Lana zastanawiała się, jak
wyglądałoby prawdziwe wesele. Czy Kim chciałaby ogromnej uroczystości? Zabawy
do samego rana? Tak naprawdę, prawdziwe wesela oboje już mieli… I nie najlepiej
się to poukładało. Mąż Kim w więzieniu, żona Jima na odwyku.
Po zakupach wypili
kawę w małym barze w galerii, gdzie Jamie znowu próbował namówić ją na
sylwestrową imprezę. A ona znów odmówiła. Nie chciała na siłę się bawić.
Naprawdę nie lubiła takich zabaw. Ostatni na imprezie była z Emi, kiedy to
poznała Markusa. Nigdy więcej takich pomyłek.
W czwartek spotkała się nie tylko
z Jamiem, ale także z Emi i Tedem. Ten ostatni wrócił z domu zaledwie kilka
godzin wcześniej. Lana zastanawiała się, jak wcześniej dawała sobie radę sama.
Nie mając przyjaciół, chyba po prostu nie wiedziała jak ważne mogło to być w
jej życiu. Teraz nie wyobrażała sobie nawet jednego tygodnia bez nich
wszystkich. Odkąd Jamie zmienił mieszkanie, bardzo zbliżyła się do Teda. Często
spędzali wspólne wieczory, szybko przekonała się, że to naprawdę fajny chłopak,
mimo jego zamiłowania do ubrań i fryzur. Obiecał jej kolejny tatuaż w nowym
studio. Miał już kilkuletnie doświadczenie w tatuowaniu i bez problemu znalazł
niezłą pracę. Tylko Lana nie wiedziała jeszcze co chciałaby sobie wytatuować.
W piątek na kolacji znowu pojawił
się Roy. Cóż, miała nadzieję, że jego wizyty nie będą tak częste… Jak się
okazało, on sam także nie wyglądał na zadowolonego z tej wizyty. Tak jak
poprzednio, pojawił się i po prostu zasiadł przy stole, nie zdejmując nawet
kurtki. Tym razem miał na sobie czarne dżinsy i luźną, białą koszulkę, którą w
większości zasłaniała skórzana kurtka. Lana nie rozumiała jak Kim wyobrażała
sobie ich „dogadanie się”. Nie było mowy o żadnym dogadaniu, bo niby jak
porozumieć się z kimś kto nie odpowiada nawet na powitanie?
Kolacja nie była tak oficjalna
jak świąteczna. I dobrze, Lana jakoś dziwnie czuła się w towarzystwie tego
chłopaka. Nie wiedziała jaki był tego powód. Wydawał jej się nieprzyjemny,
przez co instynktownie była ostrożna. Miała wrażenie jakby był niebezpieczny.
Kim chciała omówić sprawę ślubu,
który miał być przecież już następnego dnia. Razem z Jimem przy kolacji omówili
ostatnie szczegóły, dopięli plan na ostatni guzik. W urzędzie piętnaście minut
przed czasem, a po wszystkim od razu do restauracji w centrum. Lana
niespecjalnie słuchała, zamyślona przypatrywała się swojemu nowemu,
przyrodniemu bratu. Zawsze zastanawiała się, jakby to było mieć rodzeństwo. I
nigdy w jej wyobrażeniach nie wyglądało to tak.
Podejrzewała, że po kolacji Roy
od razu wyjdzie, nie mówiąc nawet głupiego „dobranoc”. Ale nie. Kim zabrała go
do kuchni, chcąc porozmawiać. Jim zniknął w sypialni. A Lana wolno powędrowała
na górę. Zatrzymała się w połowie schodów, słysząc nieco głośniejszy męski głos dochodzący z kuchni.
- Naprawdę myślisz, że się z tego
cieszę?
- Nie musisz się cieszyć, mógłbyś
przynajmniej raz zaakceptować mój wybór i zrobić to o co cię proszę! – Kim
również podniosła głos. Lana podejrzewała, że ich relacje od dawna były
trudne.
- Znajdujesz sobie nową rodzinkę,
okej. Rób jak uważasz, ale ja nie chcę brać udziału w tym cyrku!
Zanim Lana zdążyła się chociażby
ruszyć, szybkim krokiem opuścił kuchnię, a później dom. Nawet nie zauważył, że
stała na schodach, gapiąc się na niego. Nie mogła pojąć, jak mógł być takim
dupkiem. Nie mieszkał już z Kim, miał swoje życie, więc dlaczego robił jej
wyrzuty? I co właściwie nie odpowiadało mu w nowej rodzinie jego matki?
Odwróciła się i znów zaczęła wspinać się po schodach, kiedy kolejny raz coś ją
zatrzymało. Cichy szloch Kim… To przeważyło szalę. Zbiegła na dół i wypadła na
zewnątrz przez drzwi wejściowe. Nagle się w niej zagotowało. Była naprawdę zła…
Dlaczego zawsze ktoś musiał wszystko psuć? Czy nigdy nie mogło się wszystko tak
po prostu ułożyć? Nie miał prawa niszczyć czyjegoś szczęścia swoimi fochami.
- Co sobie wyobrażasz? –
krzyknęła widząc Roya, który właśnie otwierał drzwi swojego sportowego auta.
Pierwszy raz widziała ten samochód, który zdecydowanie się wyróżniał. Oprócz
kształtu był to jeszcze kolor – fioletowy. Jednak mógł mieć nawet limuzynę, a i
tak nie odwróciłoby to jej uwagi. Kiedy już zaczęła to z siebie wyrzucać, musiała
skończyć –To takie trudne wbić się w ten pieprzony garnitur i przestać kręcić
nosem przez godzinę? Ile ty masz lat? Mieszkasz na swoim więc dlaczego
przeszkadza ci to, że nie lubisz nowej rodziny swojej mamy? Wy wszyscy
jesteście popieprzeni! Niby taki męski, a jak przychodzi co do czego, nie
potrafi zachować się jak człowiek!
Po wykrzyknięciu tych słów
musiała wziąć kilka głębokich oddechów. Spodziewała się podobnego odzewu ze
strony Roya. Myślała, że się na nią wydrze, by nie wtykała nosa w cudze sprawy…
Ale nie. Patrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy. Grube brwi powędrowały w
górę, a ciemne oczy bacznie ją obserwowały, co zdarzyło się chyba pierwszy raz.
Do tej pory zachowywał się jakby w ogóle jej nie zauważał. Miała wrażenie jakby
nagle opadła maska tego upartego, złego faceta. To trwało zaledwie kilka
sekund. Patrzyli się na siebie w ciszy. Ona dyszała cicho, wciąż rozwścieczona.
Wtedy nagle wsiadł do samochodu, zatrzasnął drzwi i jakby nigdy nic odjechał.
Kim
chyba nie usłyszała tego co się wydarzyło. Kuchnia była pusta. Lana w końcu
znalazła się w swoim pokoju z bałaganem w głowie. Jedno było pewne, miała o
czym myśleć, biorąc długi, gorący prysznic. Zasypiając doszła tylko do jednego
wniosku – Roy był dla niej ogromną zagadką.
I tak
nadszedł ten dzień. Kiedy wstała rano, czuła że nadchodzą zmiany. Nie
wiedziała, co tak naprawdę zmieni się w jej życiu, zapewne niewiele… To jej
ociec wywracał życie do góry nogami. A ona trzymała kciuki, by mu się udało.
Kim
krzątała się po domu od samego rana. W tygodniu zdążyli przywieźć większość jej
rzeczy i od dziś oficjalnie już mieszkała z nimi. Denerwowała się,
przygotowywała wszystko, co chwila od nowa dyskutowała z Jimem o całej
uroczystości. Lana nie do końca rozumiała o co tyle zachodu. Ty tylko ślub, w
dodatku cywilny. Sama nie wyobrażała sobie siebie na ich miejscu. Wątpiła, by
nadawała się do roli żony. Nie miała bogatego doświadczenia w związkach… Po
prostu czuła, że to nie dla niej. A z drugiej strony, czasami brakowało jej
kogoś tak bliskiego.
Lana
cały ranek przeleżała na kanapie z Vincentem. Oglądała telewizję, nie mogąc
znaleźć sobie miejsca. Wyrwał ją z tego dopiero Jamie, który już ubrany zjawił
się jeszcze przed południem. Do wyjścia mieli dwie godziny. Ona miała na sobie
piżamę.
- Cześć
mała – przywitał się i od razu zdjął marynarkę. Lana uśmiechnęła się szeroko.
Trudno się dziwić, że miał takie powodzenie u dziewczyn. Był naprawdę
przystojny, szczególnie kiedy się uczesał i ubrał ten stylowy strój. Jak
dobrze, że miała takiego przyjaciela. Nie dość, że mogła sobie na niego
patrzeć, to wspierał ją we wszystkim. Cieszyła się, że był tam z nią.
Dokładnie
o 13:32 opuścili dom. Lana ubrała się w nową sukienkę, wysokie boty, a włosy po
prostu rozpuściła. W czwórkę, z Jimem i Kim wsiedli do samochodu i ruszyli.
Zgodnie z planem do urzędu dotarli wcześniej. Tam czekało ich zaskoczenie…
Niedaleko wejścia, na parkingu stał sportowy wóz Roya. A sam chłopak, jak się
wkrótce okazało, był już pod salą, gdzie udzielano ślubów. Kim rozpromieniła się
na jego widok. Bała się, że jej syn naprawdę nie przyjdzie, tak jak twierdził. Nie
tylko się pojawił, ale i nie miał na sobie tej słynnej kurtki. Ubrał co prawda
dżinsy, ale górną część garderoby
stanowiła jasna koszula i czarna marynarka.
Od razu
rzucił długie spojrzenie na Lanę. Nagle zaczął ją dostrzegać? Ciekawa była, czy mimo obojętnej miny, wręcz
kipiał złością na nią. Warto było, jeśli dzięki niej, Kim mogła cieszyć się
obecnością syna. Naprawdę zwątpiła w to, że przyjdzie, przez co awaryjnie znalazła
innego świadka.
Nowa
żona Jima prezentowała się naprawdę świetnie. Miała białą sukienkę do kolan z
koronkową wstawką na dekolcie. Rude włosy starannie zebrała w elegancki koczek.
Wszystko było dopasowane. Długie, srebrne kolczyki, białe szpilki, nawet białe
wsuwki na włosach. Jim też prezentował się nie najgorzej. Drogi garnitur,
starannie ułożone włosy… To był całkowicie inny wizerunek niż na co dzień.
Cała
ceremonia trwała naprawdę krótko. Państwo „młodzi” powtórzyli słowa przysięgi,
ubrali obrączki, złożyli podpisy i było po wszystkim. A może tylko Lana tak to
postrzegała? W kwestii miłości pesymizm zawsze wygrywał. Po prostu nie wierzyła
w piękne, romantyczne historie, nie czuła tej magii… I przypuszczała, że było
to jedyne co w tym momencie łączyło ją z Royem, obok którego stała. Sądząc po
jego zniecierpliwieniu, tylko czekał aż ten, jak to określał „cyrk” się
skończy.
Nie miała pojęcia, że był tak
wysoki. Sięgała mu zaledwie do ramienia. Był przy tym bardzo chudy, co
podkreślał strój. Kurtka jakoś wcześniej maskowała ten fakt. A może po prostu
wtedy nie zwracała na to uwagi.
Jego
stosunek do niej zdecydowanie się zmienił. Co chwila łapała go na tym, że jej
się przyglądał i zaczynała się czuć nieco nieswojo. Wcześniej czuła się
dziwnie, kiedy kompletnie ją ignorował, a teraz z kolei interesował się aż
zanadto.
Po ceremonii wszyscy razem
wyszli z budynku. Nie było sypania ryżem, udekorowanego samochodu, ani kwiatów…
Tak naprawdę niewiele świadczyło o tym, że była to wyniosła chwila. Miała
wrażenie, że wychodząc Roy chciał coś do niej powiedzieć, w tym momencie jednak
Jamie pojawił się przy niej i zaczął komentować fakt, jak bardzo niewygodne
były jego buty. Roy poszedł w stronę swojego auta, a oni wsiedli do samochodu
Jima.
W restauracji okazało się, że
gości było łącznie 15. Był ojciec Kim, przemiły staruszek, który bez przerwy
opowiadał dowcipy, a Lanę nazwał „swoją śliczną wnusią”. Kilkakrotnie prosił ją
by okręcała się dookoła. Nie potrafiła odmówić… Przy trzecim obrocie kątem oka
zauważyła Roya stojącego nieopodal. Gapił się na nią rozbawiony. Pierwszy raz
widziała, by się uśmiechał, jednak nie była pewna, czy po prostu go to
śmieszyło, czy raczej z niej szydził.
Zdecydowanym plusem całego
wydarzenia był fakt, że cztery godziny później, ludzie zaczęli się rozchodzić.
Większość z nich widziała po raz pierwszy i nie przypuszczała, by prędko
spotkała ich ponownie. Była to rodzina Kim. Jim i Lana nie mieli nikogo z kim
utrzymywali kontakt. Tak naprawdę Lana i Jamie byli jego jedynymi gośćmi. Przez
co niestety musieli tam zostać aż do samego końca. O 19 wyszło kilkoro gości i
wyglądało na to, że reszta też niedługo zrobi to samo. W zasadzie był to
wystawny obiad, nie jakieś wesele…
- Dzięki, że przyszedłeś, nie
mam pojęcia co bym tu zrobiła bez ciebie – stwierdziła z uśmiechem Lana, gdy
chwilę później wymknęli się na balkon by zapalić.
- No nie powiem, z tym kolesiem
raczej byś sobie nie pogadała – zaśmiał się, komentując w ten sposób zachowanie
Roya. Wytrzymał godzinę. Tak naprawdę zjadł obiad, deser i już go nie było –
ale uważaj, za trzy tygodnie idziemy na wielkie wesele mojego starego. Wyrwiemy
się stamtąd kiedy tylko się da.
- Będzie fajnie – stwierdziła wzruszając
ramionami. Chciała okazać mu wsparcie, tak jak on jej. Doszła do wniosku, że
wszystko wokół mogło się zmieniać, ale jedno pozostawało bez zmian, zawsze
mogła się do niego zwrócić, cokolwiek by się nie działo – Tylko, ja kompletnie
nie umiem tańczyć.
Jamie zaśmiał się wypuszczając
jednocześnie dym.
- Chyba nie chcesz przynieść mi
wstydu? – z szerokim uśmiechem złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie – Ta ręka
tutaj, ta tutaj…
Przez chwilę tańczyli mimo braku
muzyki. Pokazywał jej najprostszy krok, uważając by nie oparzyć jej papierosem
trzymanym w ręku.
- Dasz sobie radę – stwierdził w
końcu, ciągle rozbawiony i dodał jeszcze – mój ojciec i tak uzna wszystko co
zrobimy za kompletną porażkę.
- Będzie zajęty swoją nową
żoneczką – Lana wyciągnęła mu z kieszeni paczkę papierosów i odpaliła kolejne
dwa.
Oparli się o barierkę małego
balkoniku spoglądając na salę przez oszklone drzwi. Towarzystwo się
przerzedzało, wszyscy się żegnali. I po wszystkim. Jim otrzymał nowe życie, a
Lana nową lokatorkę. A właściwie dwójkę nowych.
Tą noc zamierzała spędzić w
mieszkaniu Jamiego. Może ślub był bardzo skromny, nie zamierzała jednak
przeszkadzać w nocy poślubnej… Rano za namową Lany, nowożeńcy wybierali się w
mini miesiąc poślubny. Czyli miesiąc skumulowany w jeden tydzień, w małej, ale
pięknej miejscowości usytuowanej nad oblodzonymi jeziorami.
Przyjechali do domu razem, bo
Lana musiała zabrać kilka rzeczy. Później udała się z przyjacielem do niego. Na
piechotę zajęło to trochę jakieś dwadzieścia minut. Czekał już na nich Ted,
który znudzony oglądał kolejne programy w telewizji.
- Jesteście wreszcie… Ile można
czekać, zostawiliście mnie tu samego na pastwę losu… - zaśmiał się zbierając
się z fotela. Złapał puste opakowanie po czipsach, żeby wyrzucić je do kosza. Z
kuchni zawołał do Jamiego:
- Pokazałeś jej to nowe cudo?
-Zamknij się i zrób nam kawę! - Jamie
westchnął przewracając oczami.
Ale było już za późno, Lana
podłapała temat.
- Cudo? Noo, przyznaj się –
spojrzała na przyjaciela z uśmiechem, zupełnie nie wiedząc czego się
spodziewać. Przypuszczała, że chodzi o jakiś obraz. Zawsze pokazywał jej swoje
dzieła, kiedy zrobił coś większego.
- Chyba nie mam wyjścia –
powiedział rzucając marynarkę na oparcie krzesła. Mieszkanie zaczęło naprawdę
przyzwoicie wyglądać. Ich pokój był pomalowany na grafitowy kolor. Część mebli
była biała, część czarna.
Lana przyglądała się jak Jamie
powoli rozpinał guziki koszuli.
- Cholera… Co właściwie mi chcesz pokazać? – zaśmiała się po chwili,
gdy zrzucił koszulę. Nie było to w żaden sposób krępujące, wielokrotnie
widziała go w samych bokserkach.
I wtedy się odwrócił. Od razu zobaczyła, co mieli na myśli. Na prawej
łopatce miał nowy tatuaż, skóra była jeszcze zaczerwieniona. Smok… Ale nie byle
jaki, znała go. Co więcej, sama go narysowała i podarowała mu jako mikołajkowy
prezent. Była to wierna, odwzorowana kopia jej dzieła. A przecież nie należało
do najlepszych…
- Żartujesz? – nie wiedziała co powiedzieć. W tym momencie uświadomiła
sobie, że tym pokazywał jej, jak ważna była dla niego ich przyjaźń. Wiedziała
to, nie musiał tego tłumaczyć. Mógł zrobić cokolwiek, a on wytatuował sobie jej
rysunek na całe życie… Tak jak ona kilka miesięcy wcześniej. Tylko, że w tamtym
przypadku on po prostu zaprojektował jej tatuaż, jako artysta. A ona nie umiała
tak dobrze rysować. Mimo to nic nie poprawił, smok był identyczny jak na jej
obrazku.
Ledwo zdążył się do niej odwrócić. Po prostu mocno się od niego
przytuliła. Zaskoczył ją. Tak bardzo, że zabrakło jej słów. Zastanawiała się,
jak sobie zasłużyła na takiego przyjaciela. Nigdy nie należała do grona „fajnych”.
Nie nosiła markowych rzeczy, nie bywała na najlepszych imprezach… Tak naprawdę
była szarą myszką, która wolała przez większość życia zamykać się w czterech
ścianach.
- Daj spokój mała, to nic takiego… - powiedział tylko, tuląc ją do
siebie. Ted stał w drzwiach pokoju, uśmiechając się.
Tego wieczora czekała ich jeszcze jedna niespodzianka, jednak już nie
tak przyjemna… Godzinę później, kiedy zdążyli już wykąpać się i przebrać w
piżamy, rozdzwonił się telefon Lany.
- No hej, Emi… - przywitała się radośnie, jednak sekundę później
wiedziała już, że coś było nie tak. Najpierw usłyszała łkanie.
- Rzucił mnie! – oznajmiła wreszcie Emilia.
- Co takiego?
- Powiedział, że znalazł sobie kogoś innego, kto rozumie jego miłość do
muzyki! Czaisz?
- Kompletny kretyn… Gdzie jesteś? Weź coś do spania, a my już po ciebie
jedziemy.
- Nie, nie… muszę się ogarnąć, w końcu miałam nie przejmować się tak
facetami… od dziś jestem samodzielną, zaradną feministką. Zaraz u was będę.
Jak zwykle, bardzo mi się podobało. Jej nowy braciszek mnie ciekawi, jeśli mam być szczera... co dla niego wymyśliłaś? A Jamie.... och, chyba nie muszę komentować jaki jest... :) Weny życzę...;*
OdpowiedzUsuń"Od dziś jestem samodzielną, zaradną feministką". Od dziś to będzie moje motto życiowe <3
OdpowiedzUsuńJamie jak zwylke cudowny ^.^ taki najwspanialszy. Najnajnaj...
Mike rzucił Emilę! Drań! Nie żebym rozpaczała - Emi and Ted for ever <3
Roy. Czyżby zdziwił się słysząc taką wypowiedź z ust swojej nowej, przyszywanej siostry? Tylko dlaczego się na nią gapi?
Tatuaż cudo *.*
Ściskam
Laxus
:3
OdpowiedzUsuńPiękne weny
Roy lubię tego typa<3 super rozdział i życzę dużo weny :)
OdpowiedzUsuń